11 - Szantaż.

388 26 4
                                    

LINDSAY

Wchodząc do salonu w towarzystwie Williama, od razu poprosiłam Dylana aby zrobił miejscę na stoliku kawowym. Położyłam tam szklanki z napojem, a Will położył dwie paczki żelek obok.

Usiadłam na podłodze obok Shane'a patrząc jak czyta instrukcje do swojego zestawu Lego. Nie dawno zaczeli z Hailie, a Tony i Dylan im pomagali. Okazało się że Hailie nie odpakowała wszystkich prezentów dlatego kupiła dwa takie same zestawy, dlatego oddała je Tony'emu i Dylanowi.

-- Macie zamiar to wszystko dzisiaj zbudować? -- Zapytałam rozbawiona przenosząc się na kanapę. Will usiadł obok mnie z kubkiem herbaty.

-- Może.. -- Mruknęła skupiona Hailie składając kolejny fragment.

Zaśmiałam się i włączyłam serial, który wczoraj zaczęłam, jednak nie dane było mi długo pooglądać bo w salonie zjawił się mój najstarszy syn.

-- Słuchajcie. -- Zaczął swoim stanowczym głosem, czym zwrócił uwagę wszystkich. -- Lecicie na wakacje. --

-- "Lecicie" to znaczy? Wsensie ty nie lecisz? -- Zapytał Dylan.

-- Dokładnie Dylan, ja nie lece. Wy wszyscy polecicie, Will z tobą jeszcze porozmawiam. -- Poinformował nas po czym wyszedł z salinu zostawiając mnie z tą informacją.

William podał mi kubek z herbatą, której nawet nie zdążył wypić, i ruszył za Vincentem, zostawiając mnie z najmłodszym rodzeństwem.

Włączyłam ponownie serial, czasem spoglądając na moje dzieci..

..i Hailie.

Nawet nie wiem kiedy nadeszła dziewiętnasta. Dzisiaj jedliśmy kolacje trochę później ze względu na to że dzisiaj nikt nie jadł wcześniej.

Kiedy usiadłam przy stole biorąc sobie odrazu jednego tosta na talerz, zauważyłam że nikt tak na prawdę nie przejął się kolacją.

Hailie i moi najmłodsi synowie układali nadal lego, moi najstarsi synowie nadal byli na górze a biedna Eugenie przygotowywała wszystko na stole.

Oj tak nie będzie, nie na mojej warcie.

Zjadłam cztery tosty i trochę sałatki, popijając to ciepłą herbatą i czekając aż ktoś zawita do jadalni aby zjeść posiłek.

Tak się jednak nie stało.

Gdy wypiłam herbatę wstałam i ruszyłam na góre, do gabinetu Vincenta.

Z odwagą przemierzałam korytarz. Miałam plan i zamierzałam go wykonać. Nie miałam zamiaru wyjść z tego gabinetu, dopóki nie dostaną solidnego ochrzanu.

Podeszłam do drzwi gabinetu nie zwracając uwagi na ochroniarza stojącego obok drzwi. No nie zwracałam uwagi dopóki mi nie zagrodził drogi. Spojrzałam gniewnie na mężczyzne który nie wzruszony stał w miejscu.

-- Pan Monet jest zajęty.

Prychnęłam pod nosem próbując się przecisnąć obok niego, ale mężczyzna był zbyt silny i mnie zablokował.

-- Posłuchaj nie obchodzi mnie to czy jest zajęty czy nie, jestem jego matką i ide z nim porozmawiać!

Ochroniarz lekko zszokowany nie zauważył jak szybko prześlizgnęłam się do drzwi i otworzyłam je z hukiem.

-- Jestem zaję.. -- Vincent przerwał wkurzoną mnie.

-- Nie. Nie jesteś zajęty. Siedzisz tu, rozmawiasz z Willem i popijasz Whisky! Na dole jest kolacja, która przygotowała Eugenie dla wszystkich. -- Mówiłam wkurzona. -- Nie obchodzi mnie, jakie macie wytłumaczenie. Idziecie ze mną na dół, już. --

-- Pracujemy, mamo. -- Powiedział lodowato a moje ciśnienie skoczyło jeszcze bardziej.

-- W tej sekundzie na dół, marsz.

Posłałam obu mordercze spojrzenia, a zaraz już wychodziliśmy razem z gabinetu. Posłałam zwycięskie spojrzenie również do ochroniarza, który mimowolnie posłał mi rozbawione spojrzenie.

Gdy byliśmy na dole ponownie moje ciśnienie skoczyło a moje zadowolenie zniknęło.

Mou synowie nie usiedli przy stole tylko ruszyli do salonu. Eugenie widząc to, podeszła do mnie i zapytała:

-- Mam posprzątać, pani Monet?

Pokiwałam przecząco głową i zaraz pokazałam jej gestem ręki że ma poczekać. Wzięłam głęboki wdech i chyba w całym domu rozległ się mój krzyk.

-- Jeśli w tym momencie wszyscy nie przyjdą do tego stołu to wyjdę z tego domu i nie ma szans że wróce.

Usłyszałam jedynie parsknięcia, przez co moja cierpliwość się skończyła.

Nie wierzyli mi? To prosze.

Głośno stąpając po ziemi ruszyłam w kierunku korytarza, aby założyć buty i płaszcz. Po drodzę weszłam do salonu jedynie po kluczyki do auta które leżały na komodzie. Czułam wzrok wszystkich na mnie ale ja nie patrzyłam na nikogo.

Vincent chyba zapomniał jak wyglądały moje kłótnie z Camem, gdy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w rezydencjii.

Otworzyłam drzwi, po czym trzasnęłam nimi zamykając je. Otworzyłam auto i usiadłam za kierownicą.

Trzy.. Dwa.. Jeden...

Z domu wybiegł Dylan, Vincent i Shane.

Dylan odrazu rzucił się na maskę, tak jakbym chciała już jechać. Shane dopadł do drzwi pasażera a Vincent na spokojnie okrążył auto aby otworzyć drzwi od mojej strony.

-- Mamo, może zjemy wspólnie kolacje?

Posłałam mu sztuczny uśmiech w duchu zadowolona z wygranej.

-- Myślałam że nie zapytasz. -- Powiedziałam i wyszłam z auta.

I tak właśnie po chwili siedzieliśmy wszyscy przy stole, a ja słuchała Vincenta jak mówił mi że nie powinnam szantażować własnych dzieci.

Sfałszowana Śmierć | Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz