Lucas
Kimberly tańczyła z Clary pośrodku salonu do Gimme! Gimme! Gimme! od Abby, a ja z Austinem popijaliśmy alkohol, wpatrując się w nie. Zupełnie tak, jak kilka miesięcy temu na wakacjach.
- Jesteśmy pieprzonymi szczęściarzami, Anderson. - Rozmarzył się, nie odrywając spojrzenia od swojej kobiety.
Na Mauritiusie jedynie marzyłem o tym, by Kimberly zechciała się ze mną związać. Nie rozumiałem jej decyzji i stresowałem się, nie wiedząc jak z nią postępować.
A teraz?
Byłem z nią cholernie szczęśliwy. Ona zakończyła swoje małżeństwo, żeby z czystą kartą wejść w związek ze mną. Jedyne, o czym jeszcze marzyłem, to stworzenie z Kimberly rodziny. Ale byłem pewien, że i na to przyjdzie pora.
- Jesteśmy - zgodziłem się, szczerząc zęby, jak głupi. - Pamiętasz, jak gadaliśmy wtedy...?
- Pamiętam - parsknął śmiechem, przerywając mi. - Różnica jest taka, że dzisiaj nie tylko ja będę miał upojną noc.
Roześmiałem się głośno, lecz dziewczyny nie zwróciły na to szczególnej uwagi. Skakały radośnie, wymachując rękami oraz śpiewając słowa piosenki.
Sukienka Kim unosiła się, odsłaniając tym samym jej pośladki. I nie zwróciłem na to uwagi, dlatego że miałem ochotę się z nią kochać. Miałem na myśli to, że wreszcie odważyła się zakładać takie ubrania.
Wcześniej nosiła głównie długie sukienki albo spodnie. Na Mauritiusie odważyła się na nieco inny ubiór, jednak po powrocie do Buffalo znów zaczęła nosić to, co wcześniej.
Odkąd tu przyleciała, zaczęła próbować nowych rzeczy. Terapia, choć niezbyt długa, przynosiła wyraźne efekty.
Byłem z niej niesamowicie dumny.
- Czyli za dwa lata ślub. - Stwierdziłem, poniekąd pozostając w temacie.
- Dokładnie.
Kąciki ust Austina nie zamierzały opaść. Uśmiechał się, szczerze zadowolony ze swojego obecnego życia.
- Nareszcie wszystko się układa, co?
- Złoto na igrzyskach, zaręczyny, najlepsze wakacje w życiu, twoja miłość. - Wyliczał.
Zatrzymałem się na ostatnim słowie. MIŁOŚĆ.
Czy to już była miłość?
Szanowałem Kimberly. Chciałem spędzać z nią każdą wolną chwilę. Wywoływać uśmiech na jej twarzy. Dbać o jej komfort oraz bezpieczeństwo. Pragnąłem w przyszłości założyć z nią rodzinę.
Z niedowierzaniem musiałem przyznać, że chyba właśnie tak wyglądała moja definicja miłości.
- Pijemy? - Zapytała Kim, kiedy zaledwie kilka sekund wcześniej rozpędzona wskoczyła mi na kolana.
Skinąłem głową, następnie podając jej kieliszek z winem. Duszkiem pochłonęła jego zawartość, co było niecodziennym widokiem.
- Będziesz miała kaca - rechotałem, patrząc w jej piękne oczy.
- Pierwszy raz w życiu nie będzie kacem moralnym. - Wzruszyła ramionami. - Dziękuję.
Zmarszczyłem brwi, nie rozumiejąc. Splotła swoje dłonie za moim karkiem, po czym przywarła do moich warg.
Spiąłem się cały, ponieważ to nie był zwykły pocałunek. Przepełniało go pożądanie.
- Dziękuję za to, jak teraz wygląda moje życie. Dziękuję, że mogę być sobą. - Mówiła szeptem w moje usta. - Dziękuję za wszystko, Luke.
CZYTASZ
Our losing game
RomanceOn, czyli kapitan siatkarskiej reprezentacji USA. Ona, czyli nieśmiała wizażystka, która zdecydowaną większość czasu spędza w pracy. On desperacko pragnie miłości, a ona wzbrania się przed tym uczuciem z niewiadomych dla niego przyczyn. *** To prze...