Rozdział 30

87 8 2
                                    


PATRYK

Alarm, który włączyłem w komórce rozdzwonił się równo o ósmej. Początkowo nastawiłem go na szóstą rano, ale nie oszukujmy się, oka nie zmrużyłem dopóki Alicja nie wróciła do mojego łóżka. Przestawiłem go w chwili, kiedy usłyszałem, że wchodzi do domu. Dźwięk otwierających się drzwi wywołał we mnie lawinę emocji. Tak bardzo bałem się, że nie wróci, ale nie mogłem jej zatrzymać siłą, chociaż ledwo nad sobą panowałem. Kiedy weszła na górę i wsunęła się wprost w moje objęcia, odetchnąłem z ulgą. A teraz leży tu obok, taka cudownie zaspana, walczące o ostatnie minuty snu.

– Wstajemy księżniczko – wymruczałem jej do ucha na co, przeciągnęła się leniwie i odwróciła do mnie przodem chowając twarz w mojej klatce piersiowej.

– Jakbyś był prawdziwym księciem obudziłbyś mnie pocałunkiem. – Wycharczała zaspanym głosem.

– Zaraz cię wybudzę...

Nie ma to jak porządny orgazm na pobudkę. Jednak przez to nie zdążyliśmy zjeść nawet śniadania. Wyjechaliśmy przed dziewiątą. Alicja nie chciała, aby jej domownicy nas widzieli, chociaż o tej godzinie na pewno już nie spali. Bożena i Natalia wiedziały, że wyjeżdża, ale jej chodziło o Kacperka. Nie dość, że jego ukochana siostra znowu go zostawia to jeszcze zabiera ulubionego wujka. Z tym wujkiem dodałem sobie sam, bo na pewno jestem jego ulubionym wujkiem. Nie ma innej możliwości.

Z Drapła do Warszawy było około sześćset kilometrów, czyli jakieś sześć do siedmiu godzin jazdy w zależności od panujących warunków i długości postojów. Mniej więcej po czterech godzinach moja śpiąca królewna, która tylko ledwo wygodnie usadowiła się w fotelu a już drzemała, zaczynała się nerwowo kręcić. Nie spała już mniej więcej od godziny co mnie cieszyło, bo przynajmniej mogłem z kimś porozmawiać.

– Daleko jeszcze?

– Jakieś trzy godzinki – Odpowiedziałem zerkając na nią przelotnie i odniosłem wrażenie, że jakby zbladła.

– Boże – sapnęła ciężko – a do najbliższej stacji?

– Nie wiem – zerknąłem na nią badawczo. – Co się dzieje?

– Słabo mi, moglibyśmy się gdzieś zatrzymać? – Dyszała, starając się robić głębokie wdechy, ale widziałem, że robi się coraz bledsza.

– Będziesz mdlała? – zaniepokoiłem się, bo cholera jechaliśmy autostradą i nie miałem, gdzie się zatrzymać a chyba dostałbym zawału jak mi zemdlała.

– Albo wymiotowała – wymamrotała już niewyraźnie – jeszcze nie zdecydowałam.

– Jezu serio? Masz chorobę lokomocyjną?

– Błagam nie męcz. Ja tu walczę o życie – teraz to już bełkotała. Opuściła fotel do pozycji niemal leżącej i starała się jakoś uporać z tornadem, które ją zaatakowało.

Zapieprzałem jak durny w nadziei, że zdążę dojechać do jakiejś stacji benzynowej, zanim jedna z dwóch opcji się urzeczywistni. Na szczęście opaczność nad nami czuwała. Po kilku kilometrach zjechałem na parking MOP-u. Wyskoczyłem z auta jak bym się przynajmniej palił i ruszyłem do drzwi pasażera by wyciągnąć ją na zewnątrz. Była niemal nieprzytomna, praktycznie przelewała mi się w rękach.

– Alu, postaraj się stanąć na nogach, będę cię podtrzymywał.

Nie było to najłatwiejsze zadanie, ale na szczęście z każdą kolejną chwilą i głębokim wdechem dochodziła do siebie. Najgorsze, że zaczynało padać, a ona absolutnie nie chciała jeszcze wrócić do auta.

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz