Rozdział V, część 3

11 4 0
                                    

Psychicznie jestem tak zmęczona, że nawet się nie dziwię, że prawie od razu zasypiam. To bardzo lekki sen, prawie jak drzemka. Mój mózg jest w stanie czuwania, co chociaż oszczędza mi sny, które niewątpliwie zmieniłyby się w koszmary. Ramię cały czas mnie boli, ale nie przeszkadza mi w spaniu.

Przebudzam się, gdy słyszę jakiś trzask za oknem. Gwałtownie otwieram oczy i prawie zrywam się z łóżka.

— W porządku. Nic ci tu nie grozi — odzywa się Will, z drugiego końca pokoju.

Wyglądam przez okno i zauważam kilka rodzin z dziećmi nad basenem. Dzieciaki biegają uśmiechnięte i chlapią się wodą. To wręcz nierealne, że kilka godzin wcześniej jakieś duchy piramidy próbowały mnie zamordować, a te rodziny nie mają o tym zielonego pojęcia.

— Przynieść ci coś do jedzenia? Wciąż jesteś bardzo blada...

— Jak trup? — pytam, a następnie się śmieje, choć to wcale nie jest zabawne. — Nie idź — proszę. A on zostaje.

Przez chwilę kręcę się po pokoju, aż napięcie ze mnie opada. Wtedy siadam na łóżku i przecieram twarz dłońmi. Czuję, jak bardzo mam rozpalone policzki. Mimo włączonej klimatyzacji mam wrażenie, że w pokoju jest z tysiąc stopni. Głowa mi pulsuje, a krzyki dzieciaków tylko pogarszają sytuację. Dłużej już nie wytrzymam w tym pokoju.

— Dobra, jednak chodźmy.

Gwałtownie wstaję i ruszam do drzwi.

— Na pewno?

— Jasne! Bierz kluczyki, William. Za mało duchów jak na jeden dzień. Musimy jeszcze znaleźć La Lloronę.

Gdy wychodzimy z hotelu, zaczyna padać deszcz. Podczas mojej drzemki rozpętała się burza, co zwiastował okropnym upał z rana. Wygląda na to, że będzie padać aż do wieczora, co z pewnością jest lepsze niż duszne powietrze. Wciąż jest ciepło na dworze, ale teraz można swobodniej oddychać.

Wsiadamy do samochodu, a ja od razu określam nasz cel, który znajduje się na północ od Meridy. To tylko niecała godzina drogi. W Progreso również pada, co skutecznie odstrasza turystów, bo plaża jest kompletnie pusta. Akurat deszcz to moje najmniejsze zmartwienie, dlatego nawet nie czekam, aż Will wyłączy silnik i od razu wychodzę z auta.

Przyznaję, że wolę góry niż morze. Nienawidzę tego, że piasek jest dosłownie wszędzie i nie ma gdzie uciec przed słońcem. Do tego zawsze znajdą się ludzie, którzy uważają, że kawałek plaży należy tylko i wyłącznie do nich. Jednak teraz, pomimo burzy, to właśnie tutaj czuję największy spokój. Nawet piasek w butach mi nie przeszkadza.

Idziemy wzdłuż brzegu. Mówię na głos o mojej niechęci do morza. Przypominam sobie też o szkolnej wycieczce nad morze i opowiadam o tym, jak razem z Maddie walczyłyśmy o to, by Cameron był z nami w pokoju, ale niestety poniosłyśmy porażkę. Przydzielono nam do pokoju Holly i od tamtego momentu stałyśmy się sobie bliższe. Aż do zeszłego roku...

Deszcz przestaje padać. Siadam na piasku, Will tuż obok. Zaczynam rysować jakieś wzorki. Na plaży nikogo innego nie dostrzegam. Zupełna pustka. Tak jakby na świecie nie było nikogo innego prócz nas.

— Cam i tak przesiadywał w naszym pokoju — kontynuuję, omijając temat Holly. — Jego pokój był tuż za ścianą. Raz siedzieliśmy tak długo, że gdy robili obchód wokół pokojów, wyrzuciłyśmy go na balkon. Z Maddie zagadałyśmy nauczycieli, żeby miał czas przejść na drugi balkon i wejść do pokoju. Narobił przy tym hałasu, ale skłamałyśmy, że to szop.

— Uwierzyli?

— Maddie ma dar przekonywania. Mogłaby powiedzieć, że jest wnuczką królowej i nikt nie kwestionowałby tego nawet przez moment.

Patrzę na Willa, który wyciąga paczkę papierosów z kieszeni. Częstuje mnie i z początku chcę odmówić, ale szybko zmieniam zdanie. Dzisiejszy poranek był wyjątkowo stresujący i choć próbuję przejść nad tym do porządku dziennego, to ta sytuacja wciąż tkwi mi gdzieś z tyłu głowy.

— Przypominasz mi teraz zmokniętego szczeniaka — stwierdzam, zmieniając temat, gdy podaje mi zapalniczkę.

— Od kiedy powiedziałem, że oddam ci moją kartę kredytową, ciągle mi słodzisz.

— Jestem pewna, że wcześniej też prawiłam ci komplementy. Dam ci jeszcze jeden, bonusowy, żebyś nie był smutny. — Zastanawiam się chwilę. Zerkam na zachmurzone niebo i rzucam z uśmiechem: — Mówi się, że oczy są zwierciadłem duszy. Twoje są jak burzowe chmury. Piękne, lecz nieprzewidywalne.

— Nie postarałaś się.

— A co mam powiedzieć? Że są jak obłoczki dymu z papierosa? Ulotne i toksyczne?

Akurat wypuszcza dym.

— W poprzednim życiu pewnie byłaś poetką.

— W takim razie ty pewnie byłeś moją muzą.

Przekrzywiam głowę, uważnie przyglądając się jego reakcji, ale jedynie dostrzegam uśmiech błąkający się w kąciku ust.

Siedzimy tak przez dłuższy czas. Wsłuchuję się w szum morza, który działa na mnie wyjątkowo wyciszająco. Grzebię ręką w piachu i wyciągam różne muszle. Will podaje mi kilka kolejnych i układam je według rodzaju oraz koloru.

Dużo rozmawiamy. Temat jest płynny jak rzeka i co chwila się zmienia. Przypominają mi się różne ciekawostki o Meksyku, które kiedyś przypadkiem słyszałam. Na przykład o tym, że Meksykanie czyszczą kości przodków przed dniem zmarłych i nawet można zatrudnić osoby, które specjalnie się tym zajmują.

Przez deszcz temperatura nieco spada. Wiatr przegania szare chmury. Fale wdzierają się na plażę. Uważnie je obserwuję. Jak się zbliżają i jak się oddalają. Jak wnikają w nagrzany piach.

Mój umysł znów uczepia się wspomnienia o Holly. Wiem, że powinnam się skupić na tym co jest tu i teraz, bo rozpamiętywanie tego, co stało się ponad rok temu, jest po prostu bezsensowne.

Przez chwilę nic nie mówię i tylko gapię się na Willa, zupełnie pogrążona w myślach. W jakiś sposób są do siebie podobni. Może chodzi o smutek kryjący się w ich oczach. U Holly zbyt późno to dostrzegłam, może wtedy zakończenie byłoby inne... Nie. Przerabiałam to już setki razy. To nie była moja wina.

Nagle plaża staje się nieco jaśniejsza. Po bladoniebieskim niebie mkną różowe oraz pomarańczowe chmury. Promienie słońca wychylają się zza nich. Otacza nas teraz złota poświata, zachodzącego słońca.

— Gdy przegrywałyśmy jakiś mecz, moja koleżanka za każdym razem powtarzała mi, że to nic, bo przecież po burzy zawsze wychodzi słońce. Zawsze. I nie chodzi tu tylko o mecze. A to — wskazuję na niebo — jest przypomnieniem, którego potrzebowałam.

Uśmiecham się, ale on tylko kręci głową.

— Skąd w tobie tyle nadziei?

Macham ręką, zbywając jego słowa.

— To nic w porównaniu z tobą. Gdybym była na twoim miejscu, nie wiem, czy szybciej straciłabym nadzieję, czy cierpliwość w szukaniu duszy.

Tym razem Will również się uśmiecha.

~

krótki, bo krótki, ale jest ♥

Dziewięć KluczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz