1

0 0 0
                                    

= Wystarzy tego! - jego głos był jak śnieżna burza, nagły i przerażający. Krzyczał w pozorną pustkę lodowej pustyni. Echo niosło się milami, bez opamiętania, nie było niczego co mogło je zatrzymać.

Schował twarz w dłoniach, emocje buzowały w jego ciele robiąc z niego rozjażony kocioł. Słyszał setki, może tysiące głosów. Krzyczały, szptały... paplały o wszystkich i niczym. Słyszał o tęsknocie, cierpieniu, miłości i wszystkim co dla niego niedostępne. Usłyszał o popiołach, tych które do niego przemawiają, podając się za płatki śniegu. Kłamią. Jak wszyscy. Chcą jedynie zmącić jego osąd. Zakrzywić perspektywe rzeczywistości.

- Przestańcie... proszę... błagam... - pada na kolana, wcześniejsza potęga zostaje zastąpiona żałosnym żalem. Coraz bardziej go to wyniszcza, spuszcza głowe szukając ratunku; widzi jedynie pokryte szromem ręce. Ręce które latami przenosiły góry, połączone z barkami na których spoczywał świat.

Wstał, gwałtownie, wzruszając spoczywający wokół śnieg. Wrzaski rozerwały jego głowe. Chwiejny krok prowadził w stronę trawy. Można ją nazwać porostem do kolan, jest bujna i szorstka. Nogi zaczepiały mu o żwirową ścieżkę. Zaczął mijać domy, surowe, ceglane i mocniejsze od pradawnych drzew. Wyrzymały lata śnieżyc, wiatrów i zalań. Nagle poczuł kłócie w twarzy, przypomnienie o isnieniu i wołanie o ogrzanie zziębniętej skóry. Padł na kolana na środku wioski, wielkie ognisko płonęło nieugiętym ogniem, jego środek połyskujący błekitem.

- A ty znowu prawie sobie nos odmroziłeś. - dopiero zauważył starca na pniu, doglądał ognia, a jego głos równie ciepły i wspierający. - Czego ty tam w ogóle szukasz? Białych miśków czy jakich to fok?

- Um, obecnie to dobrego miejsca na rozłupanie lodu żeby łowić. - kłamie, nieporadnie.

- Ja to na twoim miejscu, - staruch się przysuwa, podając mu miskę grzanej zupy. - To faktycznie bym foke przyniósł zamist tych płotek. Takie to tłuste i dobre, a futro na ubrania pójdzie. Myśl ty chłopcze. Jesteś ty aniołem z lodu czy nie?

- No.. jestem. - jest niepewny swojej odpowiedzi jak i starczej porady. Bierze jednak zupę, musi się jakoś ogrzać, szczególnie, że jego chata stoi pusta. - Dziękuję, MIrra.

- Nie dziękuj tylko urośnij i zmądrzej w końcu. - uśmiecha się szeroko, stara i pomarszczona twarz wciąż miała w sobie jakiś urok. Chce dla każdego jak najlepiej.

Odpowiedział mu jednak tylko niezręczny uśmiech i powolne jedzenie gęstego wywaru. Może nie jest największym z aniołów, ale spryt ma (czasami). Zaczął brodzić butami w piasku tworząc niechlujne wzorki. Marszczył do siebie brwi zagłębiając się w rozmyśleniach. Widział popiół wymieszany z luźnym podłożem. Jest wszędzie. Podąża za nim. Musi uciec. Wstaje dziękując ponownie i oddaje pół zjedzony posiłek. Tym razem jego kroki są nie tyle chaotyczne a stabilne i z celem. Jego chata, blisko centrum wioski. Gdy ją otwiera wita go tylko mrok wymieszany z zapachem kurzu. Zapala jedną ze świec przed zamknięciem drzwi. Cisza. Przytłaczająca zamiast błogiej, nie taki był plan. Przerzuca strony grubej księgi, szelest papieru przynosi złudny komfort.

"Setki lat w niedostatku doprowadziły do upadku. Spaliliśmy zakarzone miasta, a następnie zebraliśmy popioły. Setki kilogramów rozdzililiśmy na trzy grupy: śnieg, muł, gwiazdy. Ludzie mówią, że popióly do nich szepczą. Poszaleli od tracenia bliskich w zarazie i próbują to sobie tłumaczyć. Przydzielono mnie do mułu; wysłano na jakieś wiejskie obrzeża. Nikt oprócz nas nie wie co teraz jest na dnie ich jeziora. Moja żona myśli, że to nie etyczne, a mi zaczyna brakować argumentów [...]" - czytał strony dziennika, jedna za drugą. Znał to już na pamięć. Kiedyś świat owładnęła wielka zaraza, ludzie palili wszystkie wilekie miasta i porozbijali się po małych osadkach. Potworzyły się frakcje jak lodowe anioły, kwiaty pustyni czy oczy gór. Ale najważniejszą częścią są fragmenty o mówiących popiołach. Słyszy je. Wszystkie. Autorka dziennika nazywała to paranoją od żalu, ale jego rodzina przecież żyje w wiosce nieopodal. Dodatkowo urodził się dwie dekady po zarazie. Dlaczego on - jedno z wielu pytań na które nie zna odpowiedzi.

Po godzinach czytania ledwo znalazł drogę do łóżka. Było miekkie i wyrobionei, a poduszki ugniecione. Zamknął oczy próbując wyłączyć umysł. Cisza wciąż jednak nie była jego ulubionym dźwiękiem. Minuty ciągnęły się jak godziny zanim w końcu zapadł w sen. Nawet nie głęboki. Nie miał snów jeśli był w tak łatwym do wybudzenia stanie. Wydawał się pół przytomny, reagujący na każdy szelest i ruch skrzydeł ptaka za oknem. Ledwo okrył dłońmi twarz, szczelnie ją opatulając. Głośne westchnięcie uciekło z jego ust. "Co ja do cholery zrobiłem" - pół świadoma myśł odbijająca się echem po zatłoczonej czaszce.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jul 30 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Burze loduOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz