(Poniższy fragment pochodzi z fanfika "Wbrew pozorom, Kocham Cię")
⚠️TW:⚠️
- Krew,
- Śmierć[...]
- Zamierzam się zemścić na Vivienne, a ty mnie nie powstrzymasz! - wysyczał, a ja poczułem nagły ból w prawym ramieniu. Strzeliłem wzrokiem na bok i ujrzałem srebrne ostrze wbite w moje ramię. Sullivan wbił we mnie nóż.
Wykorzystał moje chwilowe rozkojarzenie i zrzucił mnie z siebie, brutalnie wyrywając z mojej skóry ostrze, na co wydałem z siebie zdławiony okrzyk. Przeturlał się po podłodze, a następnie stanowczym kopniakiem posłał mnie wprost na ścianę, wypierając mi cały dech z piersi.
- Obrałeś złą stronę, Phil - wycedził, a następnie cisnął w moją stronę ostrzem. W ostatnim momencie zdążyłem uchylić się tak, że nóż przeleciał centralnie obok mojej szyi, ucinając mi spory kawał włosów. - Wykończę cię!
Bez wahania wyjąłem wbity w ścianę tuż obok mnie nóż o czarnej rękojeści i ignorując ból w okolicach brzucha i ramienia, które teraz niemal płonęło żywym ogniem i podniosłem się na równe nogi, szarżując na chłopaka. Adrenalina dodawała mi sił. Popchnąłem go na sąsiednią ścianę i zamachnąłem się ostrzem tuż przy jego twarzy. Chwycił mnie za nadgarstek i powstrzymywał przed wbiciem mu ostrza w oko. Zamiast tego udało mi się rozciąć mu dość głęboko policzek.
- Skurwiel! - sapnął, gdy struga krwi wypłynęła z rany spływając po szyi.
- Nie skrzywdzisz Królewskich! - warknąłem, zamachując się drugi raz, tym razem na jego klatkę piersiową. - Nie skrzywdzisz Vivienne!
Chwycił mnie obiema rękoma za nadgarstek i desperacko nie dawał mi szans na zanurzenie w nim ostrza. Kopnął mnie w nogę, przez co zmuszony byłem się odsunąć, co oczywiście dało mu okazję do kontrataku. Prawym sierpowym wymierzył mi solidny cios prosto w szczękę. Krew polała się na posadzkę, a mnie aż zamroczyło.
Chwycił mnie za kołnierz od bluzy i brutalnie szarpnął mną, odrzucając na bok. Poślizgnąłem się o własną krew na posadzce i runąłem na ziemię, uderzając o ścianę z tyłu.
Przed oczami zrobiło mi się jeszcze ciemniej, ale wiedziałem, że to nie jest odpowiedni czas na utratę przytomności. Hank wykorzystując swoją szybkość, przypadł do mnie, chwycił obiema rękoma za gardło i kolanami przycisnął na brzuch oraz klatkę piersiową, wypierając ze mnie całe powietrze. Wzmocnił uścisk ma moim gardle i zaczął mnie dusić. Poczułem, jak zaczyna brakować mi powietrza. Zbladłem na twarzy, ale nie zamierzałem się szybko poddawać.
Poprawiłem nóż w ręce i z całej siły wbiłem mu ostrze w jedną z dłoni, przebijając ją na wylot. Wrzask chłopaka poniósł się echem po korytarzu. Wyciągnąłem nóż z jego ręki, rozbryzgując krew naokoło i ujrzałem jego odsłonięte gardło.
W moich oczach pojawił się błysk. Zamachnąłem się, chcąc poderżnąć mu gardło. Trafiłem.
Zduszony okrzyk wydobył się z jego ust, oczy gwałtownie rozszerzyły się i spojrzały wprost na mnie, a następnie na zakrwawiony nóż w mojej dłoni. Chciał coś powiedzieć, ale usłyszałem tylko charkot. Strużka krwi wypłynęła z jego ust, plamiąc mi bluzę. Z rozciętej rany wypływała rzeką szkarłatna krew, a jej odór uderzył mnie prosto w twarz, uświadamiając mi właśnie co zrobiłem.
Siła z jaką na mnie napierał z każdą sekundą słabła. Chwilę później Hank osunął się bezwładnie na podłogę, a ja wstałem, odsuwając się od niego gwałtownie. Ręce mi się trzęsły, a serce podeszło do gardła. Poczułem mdłości, gdy woń krwi wdarła mi się do nozdrzy.
Oczy chłopaka zaszły mgłą i zastygły, wpatrzone nieruchomo w jeden odległy punkt. Jego ciało zwiotczało, a z lekko rozchylonych ust wypłynęło jeszcze trochę krwi.
Zabiłem. Zabiłem go - ta myśl uderzyła mnie tak nagle, że aż upadłem na ziemię, ryjąc piętami podłogę, cofając się aż pod ścianę, oddychając nierówno. Nóż wypadł mi z dłoni, upadając z brzękiem na posadzkę.
Spojrzałem na zwłoki przed sobą. Poczułem narastającą w środku mnie panikę. I to nie dlatego, że go zabiłem i bałem się konsekwencji. Bałem się samego siebie.
A to dlatego, że go zabiłem i czułem w środku cholernie chorą satysfakcję. Kącik moich ust mimowolnie uniósł się w górę, gdy spojrzałem to na moje pokryte krwią ręce, to na jego ciało.
Z moich ust wydobył się cichy chichot, który zamienił się w jakiś psychiczny śmiech.
Jestem mordercą.
××××××××××
660 słów