Rozdział 37

50 5 1
                                    


ROZDZIAŁ 37

PATRYK

Przez cały tydzień Alicja zamartwiała się tym, żeby nie rozczarować mojej mamy, jakby to w ogóle było możliwe. Ona ją uwielbiała i może jeszcze tego wystarczająco nie okazywała, ale naprawdę doceniła fakt, że Ala jej pomaga.

Czwartkowe zakupy były ogromne, wyjechaliśmy z marketu z dwoma wielkimi wózkami. Oczywiście mama zdeklarowała się ponieść wszystkie koszty. Oprócz oczywistych zakupów takich jak mąka, cukier czy jajka musieliśmy kupić kilka blaszek do ciasta. Okazało się przy okazji, że w moim mieszkaniu nie było wcześniej żadnej blaszki, co nie jest specjalnie dziwne, bo i tak nie wiedziałbym, jak jej użyć, a tą w której Alicja dla mnie piecze, kupiła już pierwszego dnia.

Bardzo chciałem zostać z nią w piątek i jej pomóc albo właściwie dotrzymać towarzystwa, ponieważ widziałem jaka jest zestresowana tym, że coś mogłoby jej nie wyjść, ale miałem kilka ważnych spotkań i rozprawę w sądzie. Nie dało się tego przełożyć. Moja księżniczka zażądała abym tego dnia nie zawracał jej głowy telefonami, bo nie będzie miała na to czasu. Przyznaje, że to była prawdziwa tortura. Od kiedy z sobą mieszkamy ciągle do niej wydzwaniałem, kiedy byłem w pracy i miałem akurat wolną chwilę. Uwielbiałem nasze rozmowy telefoniczne. Głównie dlatego, że jej głos przez telefon brzmiał jeszcze bardziej seksownie niż na żywo. Kochałem go słuchać. Musiałem ją usłyszeć chociaż raz dziennie. Zwłaszcza, że rozmowy telefonicznie wyzwalały w niej nowe pokłady odwagi i zdarzało się jej świntuszyć. Czym doprowadzała mnie do seksualnego szaleństwa.

Na szczęście miałem w telefonie nagranych kilka filmików z nią w roli głównej więc jak już mnie całkiem przyszpiliło to przynajmniej sobie pooglądałem. No bo przecież obiecałem, że nie będę dzwonić.

Tuż przed siedemnastą sama zadzwoniła.

– Wszystko w porządku, kochanie?

– Nie wiem, mam dopiero pięć ciast. W sumie to cztery piąte się właśnie piecze. Cholerne galaretki nie chciały się ściąć. Musiałam pobiec do sklepu kupić inne.

– Skarbie, na pewno wszystko będzie idealnie. Nie stresuj się tak, to tylko ciasta.

– Dobrze wiesz, że to nie prawda. To nie są tylko ciasta. Nie chcę jej zaszkodzić. No nic – ciężko westchnęła do słuchawki – wracam do mieszania. Możesz po drodze do domu kupić coś do jedzenia, bo zupełnie nie mam czasu, żeby coś przygotować.

– Pewnie. Na co masz ochotę? – Podejrzewałem, że zupełnie zapomniała o tak prozaicznej czynności jak jedzenie.

– Cokolwiek.

– Postaram się wrócić jak najszybciej. Kocham cię.

– Też cię kocham, pa.

Zjawiłem się w domu dopiero po dwudziestej, akurat wstawiała kolejną blaszkę do piekarnika. Wyglądała na zmęczoną. Na koszulce i leginsach miała ślady mąki, którą później dostrzegłem także na jej twarzy. Mój słodki cukiernik. Była taka skupiona, że w pierwszej chwili nawet nie zauważyła, że już wróciłem.

Słodki waniliowo-owocowy zapach uderzał w nozdrza już na wejściu, a blaszki z gotowymi ciastami stały rozstawione na stole niemal w całości go zakrywając.

– Ależ tu pachnie – zaciągnąłem się cudownym aromatem podchodząc do mojej kobiety. Przywitałem się z nią całusem, który szybko przemienił się w długi pocałunek. Najwidoczniej stęskniła się za mną równie mocno co ja za nią.

– Musisz zadzwonić do mamy, żeby przyjechała po te ciasta, które są już gotowe – wymruczała odsuwając się ode mnie – a przynajmniej po te z lodówki, bo aktualnie nie mamy w niej miejsca na nic więcej.

It's always been youOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz