124.

297 29 61
                                    


Nieprzytomny Lucyfer, ściskał dłoń leżącego kilka centymetrów od niego Alastora, śpiącego spokojnie. Obaj regenerowali rany nabyte w walce i odzyskiwali siły w zaciszu swej sypialni. Husk pomógł dotrzeć dwójce do pokoju, a resztą zajął się Radiowy Demon w asyście swego cienia, czuwającego aktualnie obok nich na straży.

Gdyby nie on ta dwójka ciągle siedziałaby pod prysznicem, ściśnięta razem nie mogąc wstać, co było zrozumiałe, zważywszy na nadmierny wysiłek fizyczny jakiego doświadczyli stosunkowo niedawno. Wyglądali wtedy chyba najbardziej żałośnie jak tylko można by to określić. Mokrzy, drżący z zimna, pełni bólu, brudu oraz krwi spływającej strumieniem do kanałów ściekowych. Woda odsłoniła słabości jakie skrywali przed pozostałymi pracownikami udając, że wciąż mają siłę. Zdecydowanie nigdy nie chcieli wracać do tego stanu, Al nie chciał gdyż jako jedyny był przytomny, jednak znając Diabła on również podzielał podobny punkt widzenia.

Cień zrobił za nich większość wyczerpując pokłady energii swego właściciela, ale to nie było obecnie istotne, to tylko mała kropla w oceanie problemów, które muszą rozwiązać później. Przebrani przez jedno pstrykniecie palca Alastora zalegli pod kołdrą mogąc w pełni przejść przez proces regeneracji.


...

Sen/Wspomnienie, Nowy Orlean 1929 r.

Pochłonięty pisaniem scenariusza Alastor usłyszał niespodziewanie odgłosy kroków, co było niezwykle dziwne, gdyż przebywał w pomieszczeniu sam, właściwie zamknął je na klucz. Bardziej niepokojące, ponieważ jest jedynym rezydentem, a do domu nie wpuszczał żadnej żywej duszy. W tym momencie prawdopodobnie każdy normalny człowiek stwierdziłby, że jest zwyczajnie pojebany, albo mieszka w nawiedzonym domu, jednak mężczyzna doskonale znał intruza niszczącego mu względy spokój. W końcu odwiedzał go bez przerwy przez ostatni miesiąc, nie dając chwili wytchnienia.

- Hm... czym mnie dziś zatem uraczysz? - brunet rzucił beznamiętnie w przestrzeń.

Niespokojny chód obcasów, szukających o podłogę ustał zamierzając w miejscu.

- Ugh! Nienawidzę jej - tupnął nogą, prawdopodobnie zaciskając pieści na lasce z czerwonym jabłkiem, brunet nie miał pewności gdyż był odwrócony tyłem.

- Ciekawe mówić tak o swej żonie, którą znasz od czasów stworzenia - pomimo niepożądanej obecności osoby w swym pokoju, wciąż stukał w klawisze maszyny do pisania, tworząc słowa zmieniające się w płynne zdania.

- Właśnie w tym problem - zaczął ponownie krążyć po pomieszczeniu - Ja jej już chyba w ogóle nie znam. Nie jest tą samą kobietą, którą spotkałem w ogrodzie Eden.

- Trudno być tym samym kiedy żyje się wiecznie - stwierdził.

- Tak, ale... zaczynam myśleć, że była taka od początku, a ja po prostu byłem ślepy - opadł finalnie na fotel z głośnym jękiem rezygnacji.

Palce Alastora zastygły w bezruchu, w końcu poświęcając więcej uwagi Lucyferowi, będącemu w całkowitej rozsypce, wtapiającemu swe małe ciało w czarny skórzany mebel, jakby był jedyną bezpieczną przystanią jaką znalazł na drodze przez męki.

Może to naprawdę były męki?

Wnioski wysuwał jedynie z opowieści, nie miał realnego potwierdzenia, choć Diabeł był żywym dowodem.

Prawdę mówiąc Al zaczął sądzić, że odgrywa rolę terapeuty, która nie była jego wymarzną funkcją, poza tym nie posiadał uprawnień na to stanowisko zważywszy na fakt iż jest seryjnym mordercą. Tak, nie najlepszy model do zwierzeń.

Freakin Love [RadioApple] Hazbin HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz