Rozdział pierwszy

43 4 1
                                    

Nałożyła lniany kaptur na głowę jak tylko poczuła na bladej skórze krople deszczu. W przeciągu kilku minut ziemia stała się błotnista i śliska. Słońce leniwie wznosiło się na wschodzie. Barwy na niebie jaśniały, a gwiazdy znikały przyćmione blaskiem dnia. Ziemia była mokra i lodowata, choć był dopiero początek września. Na północy nie miało to takiego znaczenia, bo w niektórych miejscach panowała bezkresna zima.

Przeklęła pod nosem, gdy zza pleców usłyszała tętent kopyt, więc zboczyła na chwilę z trasy, widząc dwóch tęgich mężczyzn pędzących na złamanie karku w kierunku Zatoki. Ich prezencja budziła grozę z powodu ich ciemnoczerwonych płaszczy z wyszytą hydrą o żmijowym pysku i znanych historii na ich temat.

— Emisariusze — westchnęła głośno jak tylko zniknęli jej z oczu.

Byli słynnymi katami królestwa Aorty istniejący tylko po to, żeby zabijać zaklinaczy, którzy parali się magią i nie zamierzali podporządkowywać się stanowionemu prawu. Za złamanie zasad, emisariusze ruszali na polowanie. Stawali się łowcami głów, niekiedy gorszymi od żądnego krwi najemnika. Każdorazowa obecność emisariuszy wiązała się z poszukiwaniami śladów magii. A oni jechali do miasta piratów.

W przeciągu następnych dwóch godzin znalazła się u bram miasta. Przez kwadrans patrzyła na wisielców powieszonych na palach obok siebie z zawieszonymi do karku drewnianymi tabliczkami: „ZDRAJCA", „ZŁODZIEJ", „MORDERCA". Wyglądali tak jakby patrzyli wprost na nią; szli za nią do wielkiej bramy, przy której stało dwóch nebejskich strażników. Nie wyglądali na zachwyconych, stojąc tu całą noc i patrząc na kości piratów, z których odchodziła skóra, a ptaki wyjadały im wnętrzności. Obaj mieli skwaszone miny, a w oczach rosło znudzenie i zmęczenie. Zapewne stali tu całą noc, wpatrywali się na kości piratów, z których odchodziła skóra, a ptaki wyjadały wnętrzności.

Ira wyciągnęła długą szyję spoglądając na zamknięty wjazd do miasta. Drewniana struktura była podniszczona przez czas, a rdza pokrywała każdą metalową część. Stara, ale potężna brama nigdy dotąd nie była tak chroniona jak teraz.

— Stać! — Bąknął strażnik z gryfem na napierśniku i zacisnął palce na rękojeści kuszy. — Kto idzie?

Z plotek wynikało, że miasta nikt nie pilnował, a Ira na jej nieszczęście napotkała pierw-szą przeszkodę. W duchu urosła wątpliwość, że w ogóle dostanie się do środka. Uniosła brodę, aby spojrzeć na twarz strażnika. Miał kręcone włosy na brodzie, policzki jak bułeczki i szary odcień tęczówek.

— Czy miasto jest zamknięte? — zapytała zaniepokojona widokiem zamkniętej bramy. Rozejrzała się po okolicy wiedząc, że jest to jedyne wejście do miasta.

Dopiero teraz dostrzegła drugiego strażnika. Ten wydawał się wyższy. Ira miała wrażenie, że jest śmiesznie cepowaty. Mężczyźni skrzyżowali ze sobą spojrzenia i jednocześnie wzruszyli ramionami.

— Eee, no tak. Na gościńcach nic nie mówili? — odparł zdziwiony. Ira milczała, czekając na konkretne wyjaśnienie i powód.

— Przecież to miasto piratów — założyła ręce na piersi. U jej pasa dyndał krótki miecz. Zwrócił uwagę drugiego strażnika, który napiął mięśnie pod zbroją i zrobił brzydki grymas w poruszeniu. — I mają statki.

— Od strony morza granice pilnują Lupandryjczycy. Radzę ci stąd odejść — odpowiedział ostrym i stanowczym tonem.

— No chyba, że masz pozwolenie. A na moje oko jesteś włóczęgą — rzekł ten drugi. Zrobił niepełny krok w jej kierunku, licząc, że wystraszy ją wyższy mężczyzna.

Ira spoglądała na nich jak na shadzkich głupków, których bez większego wysiłku okradała z żołdu w karczmie. Przewróciła bezczelnie oczami. Miała już coś powiedzieć, gdy brama otworzyła się, a po jej drugiej stronie dostrzegła mężczyznę na wozie, do którego był przywiązany osioł. Zapach glinianych garnków piętrzył się za woźnicą, dzwoniąc o siebie przy każdej dziurze na drodze. Z miasta uniósł się zapach szlamu, morskiej bryzy i odurzającego tranu. Strażnicy zrobili przejście.

KSIĘŻYC BIAŁYCH AZALIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz