Rozdział drugi

42 2 0
                                    

Irą zaopiekowała się prywatna ochmistrzyni generała Chazuda i to tylko na jedną noc. Ta nieoczekiwana gościnność miała zapewnić Irze dobry start współpracy z nowym, obiecującym rządcą miasta. Mizerna, ale stanowcza kobieta widziała w niej to samo uliczne zło, aczkolwiek nie przeciwstawiała się woli dowódcy. Kąpiel, kilkugodzinny sen na suchych, czystych skórach i gorący posiłek. Ira otrzymała w geście dobrej woli dostatecznie dużo, aby przygotować się na kolejne dni poza murami więzienia. Mimo usilnych prób, wciąż kotłowały się w niej sprzeczne odczucia; strach przed stryczkiem i nadzieja, że zdoła stąd uciec. Fakt, że ledwo tu dotarła, licząc na uśmiech od losu sprawił, że zdążyła znienawidzić tego nieustającego pecha.

Wypuszczono ją z całym zatrzymanym wcześniej dobytkiem i kazano jej meldować się każdego dnia. W innym wypadku, skaże się na wyrok śmierci.

Wątpliwie podchodziła do tych wytycznych, bo z jej szczęściem nie trafiłaby na złodziei, w dodatku niechętnych, żeby ją ukatrupić. Dopiero teraz, z tej perspektywy widziała, jak miasto cuchnie ludzką posoką. Obraz tego miasta również nie wydawał się właściwy; pełno podejrzanych uliczek, do których skręcali ludzie, rozpływający się w powietrzu jak zjawy. Budynki były podniszczone przez czas i brak funduszy na ich odbudowę. Większość miała drewniane dobudowy, a niektóre drzwi nie miały klamek. Ludzie, większość oszczędności oddawali na rzecz piratom szykujących się do rajdów, kiedy Jagar sprawował tu władzę.

Iry nie dziwił fakt, iż cieszyli się na nadejście nowego porządku, a generał Chazud nie marnował żadnej sposobności na łapanie kolejnych łotrów. Pokaz asertywności i siły wobec poprzedniego tyrana dawał im nadzieję.

Tyle że już podczas pierwszego dnia spaceru po mieście, napotkała dziecko z obciętą ręką. Brutalna kara za próbę przeżycia na ulicy.

Starała nie dumać o przeszłości i potem snuć plany na następny dzień, bo nie mogła wiedzieć czy na pewno go dożyje. Codziennie skazywali kogoś na śmierć. Pod szafotem nigdy nie malał entuzjazm lokalnej gawiedzi. Ira w jakimś stopniu straciła stały grunt pod nogami, chociaż on nigdy nie był taki pewny. Wielu wątpiło w jej umiejętności, a wypracowała je w pocie czoła i zawsze była gotowa do potyczki z kimś kto na co dzień nie machał żelastwem. W Shadzie nikt nie musiał chwytać za broń, ale tutaj... Ira nie miała żadnych szans.

Zatrzymała się pod karczmą w dzielnicy handlowej „Bandera na ruszt" i weszła do środka. Zapach świeżo gotowanej wołowiny prędko dotarł do jej zmysłów, a organizm zapragnął zasmakować w mięsie.

Wewnątrz karczmy bard grał żeglarskie ballady i wyglądał na nietrzeźwego. Dodatkowo irytował innych fałszując, aż w końcu ktoś rzucił w niego pustym kuflem po żytnim piwie.

— Dajcie coś weselszego, a nie tego smutnego łachmytę — krzyknął pijany szkutnik, a kilku innych osób wtórowało. — Veles mi świadkiem, że go kiedyś obedrę ze skóry.

— Piwo żytnie, proszę — westchnęła Ira, chowając białe kosmyki pod kapturem. Zanim karczmarz przyjął zamówienie, oczekiwał zapłaty. Dziewczyna wyciągnęła dwa srebrne gryfki. Dopiero wtedy dostała piwo. — Ile za kawałek wołowiny?

— Trzy gryfki — odpowiedział. Dziewczyna zacisnęła wargi. — Inaczej nie masz na co liczyć.

— Daj jej wołowinę, zapłacę — odezwał się obcy, niski głos. Ira delikatnie obróciła głowę, aby spostrzec łysego mężczyznę o niedźwiedziej twarzy. — Ładnie, ładnie. Wypuścili cię z więzienia zaledwie po jednej nocy.

— A ty kto, że się wtrącasz? — fuknęła nastroszona jak kot.

— Ktoś przez kogo Torwun zawiśnie — mruknął, a potem paskudnie siorbnął nalewkę z porzeczek. — Pomylili cię ze mną.

KSIĘŻYC BIAŁYCH AZALIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz