////

18 2 10
                                    

        — Już? — pyta Sal, z niecierpliwością stukając palcami prawej ręki o blat. Wystukuje bliżej nieokreślony rytm i gapi się w ekran telewizora, na którym Larry włączył coś tylko po to, żeby leciało w tle i żeby w pokoju nie było zbyt cicho.

       — Artysta potrzebuje czasu, by skończyć — odpowiada Larry. Tak samo jak poprzednie dziesięć razy, gdy Sal wciąż pytał o to samo. — Ale już kończę.

       Sal wzdycha ostentacyjnie, opierając podbródek na dłoni.

       Zaczęło się od prostego: "Dawaj łapę" i zanim Sal się obejrzał, Larry już podwijał mu rękaw i zdążył to zrobić, zanim Salowi udało się wyrwać. Larry tylko przewrócił oczami i pokazał Salemu tubkę z henną, która wyglądała, jakby przeszła już bardzo dużo. To prawda, Sal czasem widział, że Larry malował sobie nią tatuaże, ale nie spodziewał się, że kiedykolwiek doczeka się momentu, w którym on sam takie dostanie. Po długich namowach, zgodził się i już pół godziny miał siedzieć bez ruchu i czekać, aż "artysta skończy swoje dzieło". Wszystko byłoby bardziej znośne, gdyby Larry pozwolił mu patrzeć. Ale nie, ma być niespodzianka. Zajebista, kurwa, niespodzianka.

       — Voilà! — krzyczy Larry, odsuwając się od ręki Salego. — Już możesz patrzeć, jak coś.

       Ale Sal już patrzy. Już podziwia jego blizny zamienione w magiczne stworzenia wyjęte prosto z horroru, chodzące po jego przedramieniu szkielety z wciąż błyszczącymi od niezaschniętej henny oczami. Larry wykorzystał ułożenie jego blizn do stworzenia swojego malunku, ożywiając stare ślady i sprawiając, że stawały się dziwnymi stworami, wężami, rybami i szponiastymi ptakami. Ogląda rękę z każdej strony, starając się znaleźć każde, nawet najmniejsze stworzenie, które zdołał ukryć Larry.

       — I jak...? — pyta Larry, a Sal pierwszy raz słyszy, że jego przyjaciel jest niepewny co do tego, czy to, co namalował wyszło dobrze.

       — Zrobisz mi też drugą?

       Larry uśmiecha się tak szeroko i radośnie, jak tylko on potrafił i zaraz zabiera się do pracy. Nareszcie, spośród wszystkich rzeczy, które do tej pory zrobił, które okazały się być tylko marnymi próbami pomocy, już wie, że właśnie udało mu się odkryć tę dobrą.

       Następnego dnia Sal po raz pierwszy od lat zakłada koszulkę z krótkim rękawem. Jedyną, jaką na tę chwilę posiada, ale w głowie pojawia mu się myśl, że chyba kupi sobie kolejne. Z lekkim uśmiechem na ustach, czując się dziwnie dobrze z tym, jak wyglądają jego ręce, wchodzi do szkoły.

       Zawsze spodziewał się dziwnych spojrzeń, jeszcze większego dręczenia, uwag o zakryciu rąk.

       Ale tak naprawdę nikt się tym nie przejmuje.

       No, do czasu.

       — Hej, Sa– — Ash urywa, otwiera usta i patrzy na Salego, jakby widziała go po raz pierwszy w życiu. Stoją naprzeciwko siebie, patrzą jedno na drugiego, aż Sal kuli się w sobie i próbuje jakoś zakryć swoje ręce, ale nie ma jak, nie ma ze sobą żadnej bluzy ani swetra pierwszy raz od tak dawna, że zaczyna czuć jakąś dziwną pustkę, brak, jakby czegoś bardzo ważnego przy nim nie było.

       Jego myśli zaczynają pędzić, wymyśla wszystkie możliwe odpowiedzi Ash, a każda następna jest jeszcze gorsza od poprzedniej, każda jest oceniająca, każda sprawia, że Sal jeszcze bardziej chce się w sobie skulić albo uciec, albo w ogóle przestać istnieć...

       — Kurwa — słyszy wreszcie — ale one są świetne.

       Nagle Ash stoi przy nim, łapie go za rękę i ogląda jego tymczasowe tatuaże z takim samym zachwytem, z jakim robił to Sal poprzedniego dnia. Jakiś dziwny ścisk opuszcza pierś Salego, gdy widzi, jak Ash jeździ palcem po jednej z mrocznych bestii.

umiem nie umieć // sally faceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz