Rozdział VI, część 1

18 4 0
                                    

Krótko o tym, jak prawie stałam się szaszłykiem

„Bóg ukrył piekło w samym sercu raju."

~ Paulo Coelho

Siedzimy długo na plaży. Zrobiliśmy tylko krótki spacer do baru po jakiś alkohol, co nie tylko pozwoliło mi się bardziej rozluźnić, ale również wpłynęło na płynność rozmowy. Z każdym kolejnym dniem i z każdą naszą wieczorną konwersacją, staje się mi coraz bliższy. Jakbyśmy znali się całe życie. Jakbym znała go tak dobrze jak Maddie albo Cama. Nie chcę tego przyznać sama przed sobą, ale przywiązuję się do niego szybko, a nie mogę zapomnieć, że tak naprawdę wciąż nic o nim nie wiem.

Nieco mi się przysypia, ale udaje mi się dotrwać do wchodu słońca. Robię z tysiąc zdjęć, które wysyłam na grupę, gdzie jest Maddie oraz Cam. Gdy niebo przybiera błękitny odcień, ruszamy do auta, by powrócić do Meridy. Zapowiada się kolejny upalny dzień, który zapewne spędzimy na lotniskach oraz w samolocie.

Wracamy na moment do hotelu, żeby zabrać swoje rzeczy i pożegnać się z Marią. Zaprasza nas na śniadanie, czego oczywiście nie możemy jej odmówić. Potem ruszamy na lotnisko, a na mapie pojawia się nasz kolejny cel. Od razu rozpoznaję Amerykę Południową, więc tym razem nie musimy przekroczyć całego oceanu. Siedzimy na lotnisku, obserwując tabelę odlotów, a czerwony atrament rozlewa się po zarysie jednego z krajów na północnym-zachodzie. Wstyd się przyznać, ale nie mogę sobie przypomnieć nazwy. Zerkam na Willa z nadzieją, że mi podpowie.

— To Ekwador, moja droga.

— No przecież wiem.

Nie mogę uwierzyć, że zapomniałam tej nazwy. Gdy z Maddie i Camem graliśmy w państwa-miasta, zawsze dawałam Ekwador i dzięki temu wygrywałam.

— Idę zapalić — informuje chłopak, wstając ze swojego miejsca.

— Nie. Siadaj, nigdzie nie idziesz. Przez twoje papieroski ostatnio spóźniliśmy się na samolot.

— Nawet nie ma Ekwadoru na liście odlotów...

Akurat tablica się zmienia. Wskazuję na nią z szerokim uśmiechem.

— Spytaj czy są wolne miejsca przy oknie.

Podczas gdy Will kupuje bilety, ja idę poszukać kawy. Zmęczenie dopada mnie po nieprzespanej nocy, ale próbuję wytrzymać jak najdłużej. Wiem, że kiedy tylko zamknę oczy, koszmary zaczną mnie nawiedzać, a jeszcze nie jestem na to gotowa. Może gdy znajdziemy się poza granicami Meksyku, pozwolę sobie na chwilę odpoczynku.

Siedzimy kilka godzin na lotnisku, a potem jeszcze kolejne w samolocie, a ja uparcie nie chcę zasnąć. Udało nam się dostać miejsca przy oknie i prawie cały czas patrzę na chmury albo na kontynent w dole.

— Wiesz, że w razie katastrofy mamy na tyle stabilne miejsca, że jest większa szansa na przeżycie? — rzucam w pewnej chwili, a pani siedząca tuż obok Willa, skonsternowana patrzy w moim kierunku. Wzruszam ramionami i wracam do widoku za oknem.

Przez długi czas w dole rozciąga się dżungla poprzecinana rzekami, które w większości wpadają do Amazonki. Potem teren staje się bardziej górzysty, a po chwili słychać komunikat o lądowaniu.

W Quito jesteśmy przed osiemnastą. Oczywiście stolica nie jest naszym ostatecznym celem. Mapa wskazuje miejsce oddalone na zachód, skąd będzie bliżej do granicy z Kolumbią niż do Quito. Chwilę siedzimy na lotnisku, szukając jakiegoś lokalnego lotniska na zachodzie, by nie marnować kolejnych godzin na jazdę samochodem. Ten pomysł nie jest zły, ale nie udaje nam się nic znaleźć. Dlatego po krótkim spacerze po uliczkach, kradniemy kolejne auto.

Dziewięć KluczyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz