Chapter 13

361 35 109
                                    

❛ ━━・❪ ERWIN ❫・━━ ❜

             Wszedłem za Montanhą do mieszkania. Od kilku dni był cały czas przygnębiony i nie potrafiłem go pocieszyć, chociaż próbowałem chyba już wszystkiego.

             — Grzesiu noo... — mruknąłem, przytulając się do niego.

             Wspiąłem się na palcach i go pocałowałem. Objął mnie z delikatnym uśmiechem.

             — Nie smutaj już. — poprosiłem.

             — Nie smutam. — zapewnił. — Po prostu muszę się przyzwyczaić.

             — Ale jesteś cały czas smutny.

             — Nie jestem. — zaśmiał się cicho. — Ale ty się przejmujesz.

             — Bo mi przykro patrzeć jak taki zmarnowany jesteś.

             — Słodko.

             Resztę dnia spędziliśmy leniuchując na kanapie. Jasno dałem chłopakom znać, że w najbliższym czasie będę mniej dostępny, ale nie mieli nic przeciwko temu.

             Przez następny miesiąc pomagałem Grzesiowi i wyręczałem go w jego obowiązkach. A gdy po tym czasie jego bidny badylek się zagoił dostał protezę i od nowa nauczył się chodzić. Był przy tym i śmiech i płacz, ale ostatecznie Monte był szczęśliwy. A co za tym idzie ja też. Przynajmniej po części. Tylko po części, bo wciąż dostawałem groźby od tajemniczego numeru. Tak jak mówił Grzesiek, zgłosiłem to na komendzie ale nic z tym nie zrobili. Spodziewałem się tego, ale mogli chociaż spróbować.

             Gróźb było zarówno więcej i były coraz to gorsze. I nie tylko skierowane do mnie, też do moich bliskich. Zaczynało mnie to męczyć i mimo że były to tylko słowa, a typa w życiu na oczy nie widziałem miało to jednak na mnie wpływ.

             — Masz jakieś plany na wieczór? — spytał Montanha, wciągając kluska.

             — Zamierzałem z chłopakami banczyk pierdolnąć, jeśli nie masz nic przeciwko.

             — Oczywiście że mam. — parsknął. — Po pierwsze to niebezpieczne, po drugie to nielegalne, po trzecie jak cię złapią to...

             — Nie złapią. Te głąby z PD totalnie nie potrafią prowadzić, a my mamy Carbonarę.

             — Nie no, aż tak to nie. Jest kilka osób, które odnajdują się za kółkiem.

             — Wyjątki. Ale i tak są w dalszych unitach a na przód idą ci „popularniejsi” albo wyżsi rangą.

             — Racja.

             Po zjedzeniu kolacji i umyciu naczyń mimo cichej nadziei szatyna, że jednak zmienię zdanie zszedłem do garażu i podjechałem na Arcade'a, skąd mieli odebrać mnie chłopaki. Razem w ich samochodzie pojechaliśmy na magazyn po sprzęt i się przebrać. Gdy byliśmy już gotowi zadzwoniłem do Kui'a, żeby dowiedzieć się jak z zakładnikami.

He's mine • MORWIN IIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz