Prolog

17 4 0
                                    

Ostre, iskrzące światło księżyca odbiło się od wielkich, błękitnych oczu z niewidocznymi źrenicami, które przeskakiwały między drobnymi znaczkami w starej książce, a widokiem spokojnego morza oblewającego pałac za otwartym oknem. Semayawī westchnął ciężko, opierając wydatną kość policzkową na trupiobladej dłoni, bolejąc nad tym, że do jutra musiał nauczyć się tych kilku zaklęć z księgi. Wolałby poświęcić tę noc na wsłuchiwanie się w pieśni swoich dzikich pobratymców a nie na żmudną naukę. Jego matka Tachi, królowa krainy Wiha – zachodniej części 'Alemi, na pewno by jednak tego nie pochwaliła. On jako jej przyszły następca musiał być doskonale wyedukowany i stać się jednym z najświetniejszych czarodziejów wśród swojego gatunku. Co z tego, że skończył dopiero co dwanaście lat i prawie nie doświadczył zwykłego dzieciństwa...

Syren przeciągnął się na krześle i poprawił zwiewne szaty, pod którymi kryły się pierwsze wyrostki ogona albo, jak miał nadzieję, dwóch ogonów. Kiedy dorośnie ta para cudownych umięśnionych płetw, zakończonych powabnym ḥāri, będzie ciągnąć się za nim jak dostojny tren i wszyscy będą raz po raz sobie dzięki temu uświadamiać, że pochodzi z najczystszego królewskiego rodu i nosi w sobie ogromną potęgę odziedziczoną po przodkach. Rozmarzony podniósł się z siedzenia i zaczął krążyć po swojej komnacie, zatapiając się w wizji przyszłego siebie i cicho nucąc pod nosem jedną ze znajomych sobie melodii. Jego głos choć jeszcze wątły, nabierał już hipnotyzującej barwy, którą czasami udawało mu się omamić niektórych ze słabszych opiekunów. Czasami jednak wolałby, aby jego gatunek był uodporniony na swoją charakterystyczną broń, ponieważ wtedy nie musiałby tak często ulegać matce.

– Och... – zaśpiewał. – Jakby to pięknie było być wolnym, nieograniczonym...

Jego rozpoczynający się występ przerwał cichy stukot dobiegający z korytarza. Książę zerknął przez ramię na otwarte drzwi do pokoju, ale nikt w nich się nie pojawił. Pewnie strażnicy zmieniają wartę, pomyślał, wzruszając chudymi ramionami i odwrócił się twarzą do okna. Srebrne światło księżyca tak go zauroczyło, że postawił te kilka kroków w stronę biurka, zatrzymując się przy krawędzi blatu, a zarazem wysuniętego parapetu. Morze zafalowało nieznacznie, po czym nagle kątem oka dostrzegł jakiś ruch.

Zanim książę zdążył jakkolwiek zareagować, zimne ostrze gładko przejechało po jego chudym gardle, rozcinając białawą skórę wraz z tchawicą i gatunkową pozostałością po skrzelach. Semayawī zakrztusił się krwią, która skapnęła na cenne księgi, z zachłannością zajmując papierowe terytorium. Syren stracił równowagę z powodu zawrotów w głowie i boleśnie upadł na podłogę, obijając się dodatkowo o biurko. Odkaszlnął, choć to w niczym nie pomogło i skierował błękitne, przerażone oczy na napastnika, który z gracją zabójcy ukucnął przy nim. Dłoń osłonięta czarną rękawiczką przytknęła najzwyklejszy sztylet do jego piersi i gładko wsunęła go do środka serca, pokonując minimalny opór ciała i szat.

Książę chciał krzyknąć, ale rozcięte gardło mu to uniemożliwiło. Brak jakiejkolwiek pomocy sprawił, że szybko się wykrwawił, patrząc w swoich ostatnich chwilach na zerkającą na niego spod szerokiego kaptura twarz mordercy. Ten puścił broń, gdy Semayawī już do końca opadł z sił, odwrócił się od niego i jakby nigdy nic wyszedł z komnaty, nawet nie oglądając się na pozostawioną na zimnej posadzce ofiarę.

ZamordowaniOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz