Od tragicznych wydarzeń na weselu mojej najlepszej przyjaciółki minęły prawie dwa tygodnie. Chodziłam do pracy, widziałam się z Dimitrim co drugi dzień, a dzisiaj mieliśmy jechać do szpitala. Rodion podobno się wybudził. Spakowałam wszystkie robocze ubrania do torby, wychodząc na zewnątrz.
- Cześć. - przywitałam się z nim krótkim ale intensywnym buziakiem, a potem wsiedliśmy do samochodu.
- Jak było w pracy?
- Dobrze. - odparłam z delikatnym uśmiechem, bo nasza relacja nabrała tempa. - Co dzisiaj robiłeś?
- Wieczorem mam robote, musiałem wszystko dopiąć.
- Moge iść z tobą?
- Nie. - odparł, a jego ton nie wskazywał dalszych dyskusji. Ale już chyba się nauczył, że w moim przypadku to się nie sprawdza.
- Dlaczego?
- Bo to nie ma nic wspólnego z próbą zabójstwa Rodiona. - ruszył po zapaleniu się zielonego światła przy pierwszym przejściu dla pieszych.
- I co z tego?
- Jesteś niekarana. Nie zabiore cie do miejsca, gdzie będzie łamane prawo. - spojrzał na mnie z politowaniem jakby mówił do małego niesfornego dziecka.
- A jeśli chce spróbować?
- Słucham? - chyba myślał, że się przesłyszał.
- Dużo o tym myślałam. Sam powiedziałeś, że mamy ze sobą coś wspólnego. Może to jest to czego szukam.
- Chcesz mi powiedzieć, że przez całe życie chciałaś być kryminalistką? - jego pełen ironii głos wypełnił samochód.
- Tak. - odparłam całkiem poważnie.
- Chyba sama w nie wierzysz. - teraz był ten moment, kiedy próbował przemówić mi do rozsądku. Słodko. - To nie jest coś, do czego każdy się nadaje.
- Wiem, dlatego daj mi spróbować. Chce się sprawdzić. - nalegałam.
- Sprawdzić w czym? - przechylił głowę, mierząc mnie wkurzonym spojrzeniem. - Mam ci dać kogoś zabić?
- No może nie aż tak. - natychmiast sprostowałam, bo wizja pozbawienia kogoś życia była absurdalnym pomysłem. - Zacznijmy od czegoś delikatnego.
- Ważysz ledwie 50 kg. - złapał mnie za nadgarstek unosząc go do góry. - Komu chcesz zrobić krzywde tymi rękami?
- Będziesz moim nauczycielem. - wyszczerzyłam się.
Chłopak ścisnął nos, mamrocząc pod nosem. - To chyba jakiś żart. Ona nie jest w stanie skrzywdzić muchy, a co dopiero strzelić.
- Ej! - warknęłam, uderzając go w ramie. - Nie ona. Jestem tutaj.
- Niestety pamiętam.
- Nie będziesz tego żałował. - pocałowałam go soczyście w policzek, a moja twarz promieniała ze szczęścia. Przede mną rozciągała się wizja czegoś nowego. Nieważne jak drastycznego.
- He? Nie zgodziłem się.
- Mam wolny weekend.
- Dobra, ale teraz jade sam. I musze pogadać o tym z Rodionem.
- Tylko ani słowa Rosie. - pogroziłam mu palcem.
- Właśnie dlatego powinna o tym usłyszeć.
- Nie potrzebuje niańki.
- Ale to ja będę za ciebie odpowiedzialny. - warknął gniewnie.
- Nic mi się nie stanie, prosze. - przysunęłam się bliżej i złapałam go za rękę. Zaczęłam przesuwać po niej placami, aby odrobinę się zrelaksował i nie brał tego tak do siebie. Jasne, że będzie za mnie odpowiedzialny, ale jestem dorosła. Robie to na własne ryzyko.