Zwyczajny obiad

5 2 0
                                    

Po wyjściu ze szpitala Marius zaproponował Duncanowi obiad u siebie w domu. Jego żona potrafiła zmajstrować największe pyszności z najprostszych składników, a przynajmniej tak twierdził. Panowie skierowali się więc w stronę jego domu.
Aby dojść do domu Mariusa trzeba było najpierw przejść przez sporą bramę. Ulica znajdowała się w części miasta otoczonej murem, w celu ochrony przed hybrydami. Gdy Marius otworzył bramę, Duncan nie wierzył własnym oczom. Dom znajdował się przy długiej, szerokiej ulicy, na której były jeszcze w niektórych miejscach ślady ulicy. Był też chodnik, brudny, ale dość zadbany. Po obu stronach ulicy stały domy, z których tylko kilka wyglądało na opuszczone. Większość wyglądała jakby ktoś zamieszkał w nich po dłuższym czasie bez lokatorów i starał się za wszelką cenę stworzyć pozory normalności. Niektóre domy miały nawet przycięty trawnik. W paru brakowało po jednym oknie, ale dziury zostały zaklejone od środka gazetami lub zabite deskami. Na trawnikach przed domami widać było bawiące się dzieci, które jeździły na rowerach i rzucały piłką do kosza. Wszystkie były zadbane i miały czyste ubrania. Duncan pomyślał, że widząc tą ulicę można by pomyśleć, że hybrydy nigdy nie istniały.
Po krótkim spacerze wzdłuż ulicy, w czasie którego Duncan zdumiony rozgladał się dookoła, a kilkoro dzieci uciekło do domu na jego widok, panowie w końcu stanęli przed domem Mariusa. Prezentował się on tak samo dobrze jak sąsiednie domy, brakowało mu jedynie stojącego na pojeździe samochodu. Marius zapukał do drzwi. Po chwili otworzyła je kobieta ubrana w różową koszulę z krótkim rękawem, granatowe jeansy i błękitny kuchenny fartuch.
- Dzień dobry kochanie. Przyprowadziłem dzisiaj gościa. To jest Duncan, pogromca hybryd. - mówiąc to wskazał na stojącego za nim towarzyszą. - Duncan, to moja żona, Nadine.
W tym momencie mała dziewczynka odepchnęła kobietę biegnąc w stronę Mariusa.
- Tata! - krzyknęła uradowana, wskakując mu w ramiona. Dopiero po chwili zauważyła Duncana. - Co to za pan tato? - powiedziała z zaciekawieniem przyglądając się czarnej szacie Duncana.
- To mój kolega. Ma na imię Duncan.
- A dlaczego ten pan jest tak ubrany? - zapytała dziewczynka.
- Yyyy - wyjąkał Marius, który oczywiście nie mógł znać odpowiedzi na to pytanie. Poza członkami bractwa nikt nie pamiętał już o legendzie czarnego lwa, który to miał ochronić braci założycieli w dzieciństwie. Duncan jednak stwierdził, że wytłumaczenie pochodzenia swojego stroju dziecku trwałoby zdecydowanie zbyt długo, więc powiedział:
- Czarny to po prostu mój ulubiony kolor.
- Aha. - odpowiedziała dziewczynka, po chwili uciekając z powrotem do domu.
- Panowie, może nie stójmy tak w progu. Zapraszam, wejdź Duncanie - wtrąciła Nadine.
Gdy weszli, Nadine zaprowadziła ich do pomieszczenia które z pewnością dawniej było kuchnią. Był w nim stół z czterema krzesłami i stary, z pewnością kilka razy odrestaurowany komplet szafek. W rogu stał duży piec kaflowy, który z pewnością powstał niedawno - nie było na nim widać zbyt wielu śladów użytkowania. Na piecu stał gliniany garnek, z pewnością wykonany ręcznie, w którym coś się gotowało. Stół zastawiony był nakryciami dla trzech osób, również ceramicznymi i prawdopodobnie tak samo jak garnek wykonanymi ręcznie.
- Czy chciałabyś zjeść z nami obiad Duncanie? - zapytała. - Dzisiaj akurat udało mi się kupić mewę na targu, więc zrobiłam rosół.
- Rosół na mewie? Nigdy jeszcze czegoś takiego nie jadłem. Z chęcią spróbuję. - odpowiedział Duncan. Normalnie jego obiad składał by się z tego co jedli marynarze, czyli prawdopodobnie smażonej ryby z losowym dodatkiem. Taki rosół był więc rarytasem
Nadine wyjęła z jednej z szafek dodatkową miskę i postawiła ją na stole. Marius, Duncan i córka Mariusa usiedli przy stole, a Nadine nalała wszystkim zupy.
- Powiedz Duncan, - zagaił Marius, kiedy już wszyscy zaczęli jeść - Jak się żyje na kontynencie? Jest inaczej niż tutaj?
- Trochę trudno mi to oceniać, dopiero co tu przepłynąłem.
- Racja, racja. Ale powiedz, zauważyłeś już jakieś różnice? - dopytywał Marius, wyraźnie bardzo zainteresowany wieściami z kontynentu.
- Hmmm... Centrum miasta. Na kontynencie nie ma takich dużych miast i nie ma takich nowoczesnych dzielnic.
- Co to znaczy "na kontynencie"? - wtrąciła dziewczynka.
- Kontynent to takie miejsce z którego pochodzę. Jest bardzo daleko. Tak daleko, że musiałem tu przypłynąć statkiem - odpowiedział jej Duncan. - A właściwie jak ty masz na imię?
- Leia.
- To bardzo ładne imię, Leia. - powiedział uśmiechając się, po czym wrócił do jedzenia. Musiał przyznać, że chociaż wiedział, że taki rosół to specjał, nie spodziewał się że będzie aż tak dobry.
- To jakie są miasta na kontynencie? Nawet te portowe są mniejsze - zapytał Marius, który zdążył już skończyć jeść.
- Właściwie większość miejscowości to raczej wsie i osady. Jest kilka miast portowych, ale one na pewno nie są aż tak rozwinięte jak Dezba. - odpowiedział. - Ten rosół jest przepyszny. - dodał zwracając się do Nadine.
- Cieszę się że ci smakuje.
- A jak się tutaj żyje na codzień? Na kontynencie jest dużo plotek o życiu w Dezbie.
- No wiesz... staramy się żyć w miarę normalnie, na ile to możliwe. Ja codziennie idę do pracy, Nadine zajmuje się domem, a Leia idzie do szkoły. - odpowiedział Marius.
- Macie tutaj szkoły? Na kontynencie większość dzieci uczy się w domach i co najwyżej chodzi do szkółki niedzielnej.
- Co to szkółka niedzielna? - zapytała Leia
- To taka szkoła która jest... jest tylko raz na siedem dni - odpowiedział Duncan, nie wiedząc czy Leia byłaby w stanie zrozumieć ideę kościoła i wierzenia w magicznego dziadka rządzącego losem ludzkości. Nie widział wcześniej w Dezbie niczego co przypominałoby kościół, więc założył, że nie ma tam raczej ludzi wierzących.
- To ciekawe że nie macie tam szkół. U nas jest tylko jedna szkoła w całym mieście i bardzo trudno jest załatwić tam miejsce. Ludzie zawsze mówią że na kontynencie jest tyle szkół i że macie tam nawet uniwersytety. - wtrącił Marius.
- Uniwersytety... - odparł Duncan śmiejąc się pod nosem - Zabawne, tak samo tutaj, i na kontynencie wierzy się, że to drugie miejsce to jakaś utopia. - mówiąc to spojrzał przez okno, starając się ocenić porę dnia po promieniach słońca. - Robi się późno. Lepiej już pójdę, muszę jeszcze dzisiaj zapolować.
- W takim razie odprowadzę cię do wyjścia. Jeśli pójdziesz przez garaż, zaoszczędzisz trochę czasu, nie będziesz musiał obchodzić ulicy. - odpowiedział Marius wstając od stołu.
Duncan również wstał, pożegnał się z Nadine i Leią i poszedł za Mariusem do garażu. Gdy wychodził z domu usłyszał za sobą skrzypienie. Odwrócił się odruchowo i zobaczył że ciemnoczerwone drzwi, które umieszczone były po prawo od wejścia do garażu otworzyły się.
- Cholera, muszę w końcu naprawić te drzwi. - powiedział Marius zatrzaskując je z całej siły. - Do zobaczenia Duncan, może wpadnij tu jeszcze kiedyś.
- Do zobaczenia Marius.

Świat NocyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz