Rozdział 33

457 42 17
                                    


Peter siedział skulony. Obejmował się ramionami, aby poczuć choć trochę bliskości, której w tym momencie cholernie potrzebował. Siedział tu już dobre parę godzin. Każdy rozkłada ręce, nie wiedząc co z nim zrobić. Owszem, najłatwiej byłoby go wysłać do sierocińca, ale wszystkie były pełne. Dlatego policjanci krążyli wokół niego, szukając rodziców zastępczych, którzy łaskawie go wezmą. Czuł się z tym.. po prostu źle. Jak jakaś przybłęda, która nie ma się gdzie podziać. Słyszał, jak mówili "wepchnijmy go gdziekolwiek". A on.. poczuł się, jak jakiś cholerny wyrzutek. Na tą  myśl, mocniej otulił się własnymi ramionami. Nie chciał być wyrzutkiem. Nie chciał być przybłędą. Nie chciał być ciężarem. Chciał mieć rodzinę, która go chce. Ludzi, którzy na jego widok się szczerze uśmiechnął. Miał takich ludzi. Miał pana Starka, pani Romanoff, pani Wandę, jej brata, Buckiego, Sama, Kapitana, Clinta... oni wszyscy.. uśmiechali się na jego widok. Dbali o niego.. cieszyli się, że tam jest.. on znowu.. znowu chciał, żeby tak było. Żeby było tak jak wcześniej. Czy kiedykolwiek jeszcze ich zobaczy? Czy kiedykolwiek z nimi jeszcze porozmawia?

Jego powieki co chwilę opadały, wręcz zmuszając go do snu. Ten stres, szloch i ataki paniki go cholernie wymęczyły. Czuł się, jak walony trup. Chciał już po protu się położyć.. w ciepłym łóżeczku w wieży. Żeby pan Stark otulił go puchatą pierzyną, zmierzwił go po włosach i życzył dobrej nocy. Ponownie spuścił głowę ze smutkiem. To się już nie stanie. On już go nie utuli do snu. Ale.. obiecał.. obiecał, że po niego wróci..

Jednak Peter nie był wcale taki głupi. Prawda, miał mentalność i emocję pięciolatka, ale głupi zdecydowanie nie był. Wiedział, że sędziowie w tych czasach nie są już przekupni. Wiedział, że to nie będzie takie proste. Wiedział.. że cholernie długo ich nie zobaczy. Wytarł wierzchem dłoni kolejne łzy, które wyciekły z jego przekrwionych oczu. Bał się, że już go nie zobaczy. Można, by nawet powiedzieć, że Tony Stark był kolejnym uzależnieniem nastolatka. Bezpieczeństwo, ciepło i miłość jaką on dawał, była uzależniająca. Chciał ją. Chciał, aby pan Stark się nim opiekował. Nie kto inny, nie rodzina zastępcza. On. On miał się nim opiekować.

Do sali wszedł policjant. Peter krótko na niego spojrzał przekrwionym wzrokiem, aby po chwili ponownie wtopić spojrzenie w swe dłonie. Z uśmiechem machnął ręką do pani psycholog, która już z dobre dwie godziny temu się poddała i po prostu zamilkła. Nie miała siły za prawie najniższą krajową użerać się z nastolatkiem, który w jej mniemaniu nie jest w stanie odpowiedzieć na proste pytania. Kobieta spojrzała na niego pytająco, wstając z krzesła. Podeszła do niego, omijając Parkera, który w żaden sposób nie zainteresował się przyjściem kolejnego pracownika. Dorośli zaczęli szeptać między sobą, co nastolatek miał głęboko w nosie. Nie miał siły wytężać słuchu, aby usłyszeć ich rozmowy. Nie miał siły na cokolwiek. Chciał po prostu zamknąć oczy i już nigdy ich nie otworzyć. Odchylił głowę do tyłu, aby cicho westchnąć. Przymknął powieki, czując jakby miał zapaść w głęboki sen.

— Peter — zawołała z uśmiechem kobieta. Położyła mu rękę na ramieniu, na co on momentalnie spiął wszystkie swe mięśnie. Przymknął delikatnie oczy, marząc jedynie o tym, aby nieznajoma zabrała rękę z jego ramienia. — Mamy dobre wieści — odrzekła, odchodząc do policjanta. Delikatnie poklepała sierżanta, aby ten kontynuował.

— Znaleźliśmy dla ciebie rodzinę zastępczą — powiedział z delikatnym uśmiechem na twarzy.

Chłopiec w jednej chwili się wyprostował. Spojrzał zszokowany na tą dwójkę, uchylając lekko usta. Dolna warga chłopca zaczęła delikatnie drżeć. On.. nie cieszył się. Wiedział, że to prędzej czy później nastąpi, ale.. tak cholernie.. nie chciał. Nie chciał iść do nowych ludzi. Bał się. Tak bardzo się bał. Bał się, że będzie ich denerwował. Bał się, że.. zobaczą kim on jest. Śmieciem, zabawką do wykorzystania. Tylko pan Stark to ignorował.. a oni? Oni też będą to ignorować? Oni też będą dla niego mili? Oni też będą o niego dbali? Będą go pocieszali po koszmarach? Będą przy nim, jak będzie miał ataki paniki? A może będą go bić? Obrażać go? Jak głośno będą krzyczeć, jak popełni jakiś błąd? Jak mocne będą ich ciosy, jak ich zdenerwuje? Jak bardzo będą z niego kpili? Przez ile dni nie dostanie jedzenia? Jak często będą go obrażać? Zamknął usta. Spuścił wzrok.

Please, have mercy on me | Irondad | SpidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz