17. Burza

2.7K 66 49
                                    

Nadejście poniedziałkowego południa oznaczało, że właśnie mija czterdzieści osiem godzin od chwili, gdy popchnęłam swoją mamę.

A co za tym idzie - od czterdziestu ośmiu godzin kobieta karała mnie ciszą.

Obserwowałam w napięciu, jak matka nakłada na swój talerz garść rozgotowanego makaronu i oblewa go sosem pomidorowym. Próbowałam siłą woli zmusić ją do tego, żeby się odezwała.

Niestety, moc umysłu po raz kolejny mnie zawiodła. Prawie westchnęłam ze zrezygnowaniem i niechętnie owinęłam makaronowe niteczki wokół widelca.

Słyszałam za oknem, jak deszcz niespiesznie bębni w blaszany parapet. Niebo nad Santa Barbarą po raz pierwszy od wielu dni zaszło szarymi chmurami, a powietrze stało się parne i duszące. Napięcie rosło bardzo powoli, więc każdy się spodziewał, że w końcu eskaluje do formy olbrzymiej burzy.

Chciałabym, aby podobnie było w przypadku tej dziwnej, zakazanej relacji pomiędzy mną a Oliverem...

Nie potrafiłam przestać o nim myśleć, a posępny nastrój w moim domu tylko wzmagał fantazje o jego czułym spojrzeniu, ciepłych ramionach i kontrastowo lodowatych dłoniach.

To nie tak, że moje myśli były erotyczne - bardziej marzyłam o tym, by mężczyzna otworzył przede mną drzwi swojego Maserati i zabrał mnie na drugi koniec świata. Mogłaby być to opuszczona plaża w Meksyku albo zapomniana górska wioska. Podobna do tej, w której mieszkała babcia Alissy.

Tylko ja, on i owieczki zajadające się trawą.

No okej, w moim mózgu gościły też bardziej sugestywne myśli. A szczególnie ciekawiło mnie, w jaki sposób mężczyzna chciał mnie... utemperować. Spodziewałam się, że z pewnością nie potraktowałby mnie miło i łagodnie.

Wiedziałam, jaki potrafi być szorstki. Niekiedy patrzył z tak obezwładniającą pogardą, że czułam się mała, bezbronna i całkowicie podległa; moje ciało z łatwością akceptowało fakt, że mężczyzna góruje nade mną, a każda najmniejsza komórka w organizmie przyjmowała jego dominację. Oliver nie musiał tego mówić, ale widziałam po nim, że naprawdę ma duże ego i uwielbia patrzeć, jak przyjmuję wręcz służalczą postawę.

Może i wybrał racjonalną ścieżkę i mnie odrzucił, ale przecież doskonale widziałam, jak bardzo zafascynował go mój strach.

Niesamowicie frustrował mnie fakt, że to Oliver był dyrygentem. Pozostawałam skazana na jego łaskę i mogłam tylko modlić się o to, żeby postanowił dotknąć mojego ciała.

Chyba już się domyślił, że w bardzo łatwy sposób pozbyłabym się dla niego wszelkiej godności.

Prawie potrząsnęłam głową, by wyrzucić z umysłu te wszystkie popaprane wizje. Czasem odnosiłam wrażenie, że cierpię na jakąś dziwną przypadłość - im większy smutek mnie ogarniał, tym bardziej robiłam się napalona.

Byłam przerażona myślą, że niedługo muszę zjawić się w "Odettcie" i spojrzeć mężczyźnie w oczy. W końcu dwa dni wcześniej odstawiłam naprawdę żałosny spektakl.

A może nie przyjdzie dziś kontrolować działania klubu? W końcu jest deszczowy poniedziałek, a to znaczy, że w "Odettcie" na pewno nie będzie ruchu...

– ... Jak tam w pracy? Dziś masz drugą zmianę, prawda? – odezwałam się niepewnie do mamy, która siedziała już na drugim końcu niewielkiego stołu. Mebel przysłaniała dość stara, wyjątkowo brzydka i żółta cerata, która w niektórych miejscach miała powypalane dziurki. Przeniosłam na kobietę ostrożne spojrzenie, a jej ramiona spięły się lekko. Drobna ręka trzymająca widelec zastygła.

You're killing me, Daddy [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz