❛ ━━・❪ ERWIN ❫・━━ ❜
Siedziałem w salonie obok Grzesia, oglądając film i zajadając się pizzą. Na dworze było już ciemno jak to jest wiosną o 21, gdy dostałem telefon od Carbonary.
— Halo? — mruknąłem.
— Znaleźliśmy Lucasa. — powiedział poważnie. — Przyjedź na GPS-a.
Rozłączył się zanim zdążyłem zareagować. Myślami wróciłem do piwnicy, do początków wojny ze Śmietaną, do terroru panującego na mieście... Do rzeczywistości wróciłem dopiero wtedy gdy Grzegorz mnie szturchnął.
— Wszystko okej?
— Nie wiem. — mruknąłem. — Muszę się pilnie spotkać z chłopakami... Nie będziesz mieć nic przeciwko?
— Nie, no coś ty. A coś się stało?
— Znaleźli Lucasa.
— Iversona? Ale przecież on nie żyje od dobrych paru miesięcy.
— I o to właśnie chodzi.
Dopiero wtedy zrozumiał o co mi chodzi. Więcej się nie odezwał tylko mnie przytulił, a ja nie protestowałem.
— Leć, tylko uważaj na siebie.
— Będę.
Szybko poszedłem do sypialni się przebrać z za dużej bluzy Grzesia i równie luźnych dresów w tradycyjnie czarne bojówki i jako że na zewnątrz było chłodno bluzę. Idąc do przedpokoju jeszcze zapinałem kaburę na udzie, co się spotkało z lekko zaniepokojonym spojrzeniem szatyna.
— Zamierzasz się strzelać?
— To tak na wszelki wypadek. — wyjaśniłem, uspokajając go. — Nie będę chodził nieuzbrojony cholera wie jakimi krzakami. Chyba nie widzi mi się jeszcze umierać.
Na moje słowa uśmiechnął się. Na pożegnanie do niego podszedłem i złożyłem na jego ustach krótki pocałunek, po czym zaciągnąłem na usta i nos maskę i wyszedłem z mieszkania.
Po kilkunastu minutach jazdy autostradą GPS zupełnie zjeżdżał z drogi. Przeklinając niskie zawieszenie ferrarki ruszyłem przez coraz gęstsze krzaki, wypatrując chłopaków. Jakieś 2 kilometry dalej zobaczyłem kilka samochodów. Kawałek dalej byli i oni, a ja chwilę później do nich dołączyłem.
Podchodząc bliżej zauważyłem czarny worek. Wolałem nie widzieć w jakim stanie było ciało, skoro od momentu śmierci Lucasa minęło już jakieś plus minus 6 miesięcy.
— Jak go znaleźliście? — spytałem, przerywając ciągnąca się ciszę.
— Ścigałem się z Vaskim off road. — mruknął Carbo. — No i zobaczyłem że coś wystaje z ziemi.
— I co teraz?
— Chyba zakon, co nie? Przecież go tu tak nie zostawimy.
— Racja.
— Ej, chłopaki, chodźcie tu szybko! — zawołał Speedo, będący kawałek dalej.
Od razu całą trójką ruszyliśmy do niego biegiem; ja, Carbo i Vasquez. Albert zaprowadził nas kawałek dalej, do Laboranta, Dii, Davida, Sana i Barta.
CZYTASZ
He's mine • MORWIN II
FanfictionPo tragicznej śmierci Montanhy Erwin zupełnie się załamuje. Staje się cieniem człowieka, który żyje, aby przeżyć. Przyjaciele i rodzina nieustannie próbują go w jakikolwiek sposób pocieszyć i przywrócić do życia, jednak bez żadnych skutków. Siwy zup...