To, co się stało w lochu, zostaje w lochu (1)

82 15 167
                                    

ERNA

Kiedy zeszła do lochu Ratusza, pierwsze co usłyszała piskliwy jazgot, przechodzący w kakofonię szczekania, chwilę potem zza rogu wyszedł Marcin Rokita z miną mordercy i sześcioma pekińczykami na smyczy. Psy darły się i szarpały na wszystkie strony, zostawiając za sobą w powietrzu chmurę włosów, bo, oczywiście, musiały akurat linieć.

— Czeeeść — wykrztusiła Erna, czując, jak jej brwi wędrują wysoko.

— Cześć — odwarczał bies, mijając ją z grobową miną. — Nawet, kurwa, nie pytaj.

Postąpiła kilka kroków dalej i usłyszała krzyk Karoliny:

— Nie będziesz robił żadnego kontentu, do cholery! Jesteś martwy!

— Ale musicie mieć jakieś społecz...

Łomot trzaskających drzwi celi dotarł do Erny akurat, kiedy weszła do rozległej przestrzeni, gdzie pomiędzy korytarzami ze starych szaf na akta znajdowały się biurka. Margo i Rafał Nieznani zamachali do niej znad papierologii, chwilę później z korytarza wypadła wściekła Rokitówna w pełnej, dwumetrowej rogatej krasie. Wzrok jej zielonych oczu spoczął na Ernie.

— Cześć, nie chciałabyś może zjeść dwóch upiorów? — zapytała szybko, błyskając kłami w czarującym uśmiechu. — Zapewne dostaniesz po tych dupkach jakiejś zgagi, ale nie ukrywam, że odebrałabym uprzątnięcie ich za osobistą przysługę.

— Ty się nie wymiguj od roboty — wtrącił Robert, stał w drzwiach swojego biura. Na tym poziomie znajdowały się tylko dwa oddzielne gabinety. Ten Rokity był zakotwiczony na stałe, drugi zmieniał się co tydzień, zależnie od tego, który z rodów miał akurat dyżur pomocniczy. Aktualnie rezydowało w nim Kaj Nieznane.

Karolina westchnęła.

— A mogę im chociaż wlać?

— Poczekaj, aż im haj zejdzie.

— Wiesz, braciszku... Mi się wydaje, że to nie narkotyki, tylko oni są zwyczajnie głupi.

Robert westchnął i wzniósł oczy do nieba.

— Daj im jeszcze kilka godzin, jak się nie ogarną, rób co chcesz — odparł i skupił wzrok na Ernie. — Mogę prosić na słówko?

Erna przytaknęła i posławszy pokrzepiający uśmiech Karolinie, wyminęła Roberta w drzwiach. Cofnął się trochę, ale nie za bardzo, i musiała przejść zadość blisko, by wyraźnie poczuć lekko piżmowy zapach. Jeśli liczył, że to ją jakoś onieśmieli, to się mylił: już od dziecka znała zasady ustalania dominacji. Boruta szybko nauczył ją, że w relacjach z innymi rdzennymi, to ona jest drapieżnikiem. Przeszła więc lekko przez pokój, wyminęła worek treningowy, szafkę na akta, regał z czymś, co wyglądało na zarekwirowane artefakty, by zatrzymać się przed samym biurkiem i obrócić w stronę drzwi i biesa. Cały czas nie spuszczał z niej wzroku, czuła to niemal fizycznie na karku. Teraz znów patrzyli sobie w oczy przez kreatywny biurowy bajzel zwany pokojem. Oparła ręce na biodrach i przekrzywiła nieco głowę, jakby chciała mu powiedzieć: No dalej, czego chcesz?

Bies jeszcze przez chwilę patrzył na nią uważnie, jakby rozważał, co ma zrobić z tym wyzwaniem, po czym wywrócił oczami i parsknął rozbawiony:

— Zaszpachluj tę malinkę na karku, bo jak to zobaczy Aron, rozwali nam pół zamku. Jak nie zabrałaś podkładu, to Marcin coś chyba wczoraj influencerom konfiskował.

Uniosła brwi i odruchowo dotknęła karku. No tak, Ósemka sobie wczoraj dość upodobał to miejsce. Ciekawe czy ślady po ugryzieniach też zostały. Pokręciła głową.

Magowie robią, co chcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz