Wytarłam pot, który zaczął mi już spływać ze skroni. Praca w takim upale dawała się we znaki szybciej niż zazwyczaj. Pomagałam przygotować boks dla nowego deragona. Mieli dostarczyć go tej nocy żołnierze, a przynajmniej taką wiadomość przekazał mi główny stajenny w Królestwie Ahinu. Inaczej mówiąc - mój ojciec. Podeszłam do zakratowanego okna na końcu boksu i spojrzałam przez nie. Piękny widok zielonej wyspy rozpościerał się aż do linii brzegowej. Dalej w zachodzącym słońcu lśnił bezkresny ocean. Westchnęłam głośno. Teraz taki widok będzie towarzyszył codziennie nowemu nabytkowi armii króla. Piękny widok, choć zza krat. Wiedziałam, że te kraty to w obecnej sytuacji konieczność. W okresie oswajania maluchów są one niestety koniecznością. Żyjące dziko Deragony trzeba sprowadzać siłą. Tutaj, w Królewskich Stajniach, próbuje się je oswoić, ale nie zawsze jest to możliwe. Im młodsze Deragony tym szybciej się to udaje, ale czasem zbyt krnąbrny osobnik musi po prostu wrócić na wolność. Dlatego tak opornie idzie nam odbudowanie armii po ostatniej wojnie. Nie żyjąc z ludźmi te stworzenia coraz bardziej dziczały. Mówiono już o próbach ich ataku na wioski bliżej gór. Do tego władca nie mógł dopuścić. Jeśli Deragony zaczęłyby polować na ludzi nasi żołnierze musieliby zacząć polować na nich. A miłość naszego króla do Deragonów była widoczna jak okiem sięgnął. Na herbie w naszym królestwie Ahin widnieje złoty Deragon ziejący ogniem z rozpostartymi skrzydłami, a flagi z ich wizerunkami powiewały przy każdej okiennicy. Raz w roku obchodzimy także święto ku czci Dersona – Boga, który stworzył pierwszego Deragona, a potem nasze królestwo. Sam król Malek miał swojego ziejącego ogniem towarzysza, ale stracił go dziesięć lat temu podczas ostatniej bitwy. Mój ojciec także wtedy pracował w Stajniach Królewskich, z tą różnicą, że wtedy miał sporą gromadę smoków i tyle samo pracowników pod nadzorem. Teraz jednak na stanie mamy kilka młodych Deragonów, z którymi radzimy sobie sami. Kilka z nich musieliśmy wypuścić na wolność, dorastały dość szybko, a nie chciały nam zaufać, więc robiły się coraz bardziej niebezpieczne. Ciekawiło mnie kogo wybierze na towarzysza nowy Deragon. Oczywiście, jeśli w ogóle da się oswoić.
Na dźwięk pukania w kraty boksu podskoczyłam.
- Dersonie Święty! Mogłeś dać znać, że przyszedłeś!
Nohea wyszczerzył zęby w uśmiechu, widząc, że mnie przestraszył.- Przyszedłem. Zadowolona?
Popatrzyłam na niego krzywo. – W C Z E Ś N I E J!
Rozglądnął się pobieżnie po boksie i gwizdnął z uznaniem.
- Jeszcze trochę posprzątasz ten boks, a sam się tu wprowadzę. Już wygląda lepiej niż moja izba.
- Przynieś sobie tylko pościel. Do twojej izby faktycznie ciężko się wdrapać po wieczorze w karczmie.
W jego rodzinnym domu mieściła się ona na poddaszu, tak jak moja. Tylko u niego nie było miejsca na schody z parteru, więc podstawioną miał prawie stabilną drabinę. Prawie. Już kilka razy z niej spadł, a całą rodzinę budził huk spadającego Nohea z piętra. Udał, że go to zabolało i teatralnie złapał się za pierś.
- Wypraszam sobie. Dorosłość do czegoś zobowiązuje.
Wywróciłam oczami. Był starszy ode mnie o pół roku. Miesiąc temu miał swoje osiemnaste urodziny i teraz mógł bez obaw pić browary w karczmach i zaciągnąć się do królewskiego wojska. A wszystko to oczywiście zrobił w dzień urodzin. Popatrzyłam na jego niemal idealne rysy twarzy i czarne oczy. W ostatnim czasie często łapałam się na tym, że się na niego gapię. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdybym widziała ciągle tego samego, szczerbatego chłopca, którego znałam od dziecka. A jednak teraz na jego widok serce zaczęło bić mi szybciej. Wyrzuciłam szybko z myśli jego uśmiech i odchrząknęłam, jakbym chciała się pozbyć uporczywego chrabąszcza z gardła.
- A tobie co? Znowu tak dziwnie charczysz. Prawie jak kot, który chce wyrzygać kłaki.
Zaśmiałam się, żeby odwrócić uwagę i wspomniałam coś o męczącym kaszlu.
- Poczekaj jeszcze chwilę. – dodałam. - Muszę się przebrać jak skończę i będziesz mógł mnie zaciągnąć na ścieżkę demoralizacji i taniego browara.
- Jeśli zapytasz, to moja pasja. Stawać na głowie, żebyś się dobrze bawiła i dostawać twój ponury grymas w podzięce – odpowiedział, z udawanym zachwytem opierając się na ściance boku łokciami i podpierając rękami brodę.
- Będą wszyscy z twojej grupy ćwiczebnej? – zapytałam, żeby nie skomentować jego wyrazu twarzy. Denerwowało mnie, że coraz częściej musiałam się gryźć w język w jego obecności. Jeszcze zamiast powiedzieć, że wygląda głupio wyszłoby z moich ust uroczo, a wtedy Nohea postradałby wszystkie rozumy. Albo przegrzałoby mu styki w mózgu na ten niespodziewany komplement. Dodatkowo ciekawiło mnie nowe towarzystwo Nohea, które poznał na żołnierskich treningach. Rozrzuciłam jeszcze więcej siana w boksie i wyszłam zatrzaskując drzwi.
- Raczej tak, polubicie się, zobaczysz. Naprawdę normalni kolesie, pomimo tej swojej królewskiej szkoły.
Wierzyłam Noheowi. Wiedziałam, że nie zadawałby się z ludźmi, którzy traktują innych jak swój prywatny wychodek, ale wciąż byłam sceptyczna. W królestwie Ahin mieliśmy dwa budynki szkolne, jeden przy porcie, gdzie była szkoła dla wszystkich dzieci z wioski, a drugi wewnątrz zamku – gdzie uczęszczali tylko potomkowie osobistości dworskich. Bramy wkoło zamku były najczęściej zamknięte, byliśmy więc trochę odizolowani od wioski. Też mogłam chodzić do szkoły królewskiej, ponieważ Stajnie Królewskie były połączonym budynkiem z murem wkoło zamku. Ja jednak miałam swoje prywatne wyjście zza murów, z którego zawsze korzystaliśmy, ignorując przy tym dezaprobatę mojego ojca. Mówił, że tą dziurę powinien był dawno zgłosić, a tylko z mojego względu jeszcze tego nie zrobił i wciąż odkłada wizytę u królewskiego murarza. Ze względu na Nohea wolałam zostać w szkole portowej. Tak je potocznie nazwaliśmy – szkoła portowa i szkoła królewska. Tok nauczania był ten sam, może mieliśmy w naszej szkole trochę więcej zajęć zawodowych niż nasi rówieśnicy, ale oni kandydują od razu na konsulów i doradców, więc nie zawracają sobie głowy nauką przędzenia czy żeglugi. Wyszłam z boksów i ruszyłam do drzwi izby. Prowadziły one do przestronnej kuchni, w której niestety nic nie pachniało. Byłam mała, gdy mama odeszła. Razem z tatą dbamy o porządki i gotujemy obiady, ale dzisiejszego dnia nikt nie miał na to czasu. Zobaczyłam na stole bochen już nadgryzionego chleba i skubnęłam kawałek.
- Znowu się głodzisz? Ile razy mam słuchać tej samej historii „o patrz spięłam się mocniej szarfą", a zaraz słuchać twojego zawodzenia, bo pękła na biesiadzie? – zapytał Nohea idąc tuż za mną. Wytłumaczyłam mu wszystko gestem środkowego palca i zagryzając resztę chleba pobiegłam do mojej izby. Było w niej całkiem przytulnie. Mieszkałam na poddaszu sama, ojciec zajmował izbę na parterze. Zrzuciłam stajenne ubranie i pobiegłam do miednicy z wodą. Stojąc przed lustrem starałam się odpocząć i wyglądać na mniej zmęczoną niż faktycznie byłam. Pół dnia biegałam z talerzami w karczmie, do której chętnie zaczął chodzić też Nohea, głównie po to, żeby mnie dręczyć. Po pracy w gospodzie chciałam jak najszybciej pomóc ojcu, bo sam dziś załatwiał jakieś sprawy u władcy. A to zawsze zajmowało cały dzień. Główny stajenny jest dla króla Ahinu ważnym elementem królewskiej armii ze względu na to, że dba o jego potęgę, którą dają Deragony. Ojciec razem z królem Malekiem zawsze na tych spotkaniach długo myśleli nad odnowieniem armii królewskiej i dyskutowali o najlepszych sposobach ściągnięcia ich z powrotem do królestwa. Umyłam się i wytarłam pośpiesznie ręcznikiem. Rozpuściłam kasztanowe włosy z upięcia, a one odetchnęły z ulgą po całym dniu zamknięcia w ciasnym koku i falami ułożyły się na plecach. Przegrzebałam szafę stojącą w rogu pomieszczenia i wyciągnęłam z niego błękitną tunikę z lnu. Wciągnęłam ją przez głowę i związałam się w pasie białą szarfą. Spojrzałam przez okno na znaczony już nocną porą wschód wyspy. Tu ocean nie był jedynym punktem obserwacyjnym. Widziałam wyspę Elele, ze skalistymi wzgórzami i sporym budynkiem pomiędzy. Ta wyspa stanowiła granicę między królestwem Ahinu a Waihanem, a sam budynek był podzieloną na pół ambasadą naszych królestw. Granice królestw wyznacza linia wzgórz na wyspie. Można ją albo opłynąć, albo przejść przez środek ambasady, jeśli dostanie się przepustkę. Rozejm jednak nie oznacza, że nasze królestwa nagle przestały się nienawidzić. Królowie rywalizowali ze sobą od dnia swojej koronacji, walcząc o tytuły, ziemię i potęgę. A potęgą były Deragony. Nasze Deragony – silne, waleczne, ogniste. Mieszkały z nami w królestwie, w boksach, które sprzątałam. Wolne, nieograniczone, rozprawiały się z armią w jedną noc, zostawiając stosy spalonych ciał. Za to w królestwie Waihanu Deragony były inne. Nie zionęły ogniem, lecz lodem. Nie latały, lecz pływały w morzach z nieprawdopodobną prędkością. Przodkowie króla Kimona odnaleźli gniazdo Deragonów hau w głębinach morza, wokół którego unosiła się wyspa, obecne królestwo Waihau. Wyspa stanowiła niemal nieprzerwany okrąg z jednym wyjątkiem - skalnym łukiem nazwanym Skalnymi Wrotami, które łączyły dalekie morze z tym otoczonym wyspą. Pobratymcy Kimona jednak zamknęli przejście, gdy tylko znaleźli Deragony hau. Zbudowali wokół gniazda fortecę, a pod Skalnymi wrotami umieścili stalowe kraty, by nikt ich nie wykradł. Deragony hau zaczęli traktować jak amunicję, nie jako towarzyszy broni. I choć nasze Deragony były równie potężne, to prowadzenie rozgrywającej bitwy na morzu było skazane na klęskę, gdy miało się tylko siły powietrzne. Choć planem króla Maleka było dostanie się niepostrzeżenie na wyspę Waihanu, to nasze wojska nie dotarły do lądu. Nie zdążyły. Deragony hau zmiażdżyły statki z naszymi żołnierzami, owijając się wokół nich jak gigantyczne węże. Nasze Deragony widząc cierpienie swoich opiekunów próbowały ratować topiących się żołnierzy, ale gdy tylko zjawiały się bliżej wód były atakowane przez swoich morskich krewniaków. Młodsze, bardziej żywiołowe smoki próbowały jednak walczyć. A dorosłe osobniki patrzyły, jak ich dzieci ruszają na pewną śmierć. By nie doprowadzić do wyginięcia swojej rasy zrzuciły z grzbietów swoich opiekunów i ukryły się we wnętrzach wulkanu Una Pele, zabierając ze sobą młode Deragony. Król Malek załamał się tym widokiem. Wiedział, że nie podbije ziem Waihanu, nie zdobędzie królestwa i morskiej potęgi. Ze względu na stracone smoki musiał podpisać ugodę, zobowiązując się do danin dla królestwa Waihanu. To był dla niego cios w serce. Miewali między sobą już bitwy, większe czy mniejsze, ale zawsze wychodzili z tego ledwo pokiereszowani. Tym razem jednak król Malek stracił prawie całą armię. Nastał pokój i będzie trwać do końca życia naszego króla Maleka oraz króla Waihanu – Kimona. Zresztą są już za starzy na walki. Podwładni w królestwach starają się nie wybiegać myślami w przód, ale jak to we wioskach, zaczynają pojawiać się szepty co będzie po śmierci jednego z nich – czy następcy podpiszą ugodę raz jeszcze.
CZYTASZ
Wyspa Deragona
Teen FictionKala jest u progu dojrzałości. Musi zdecydować, jaką drogą podążyć i kogo mieć u swego boku podczas najważniejszych wydarzeń w królestwie.