Rozdział 5

7 2 0
                                    

Wbiłam zaciekawione spojrzenie w bruneta, który z uśmiechem podbijał piłkę. Czasami zamieniał uda na stopy. Wyglądało to na całkiem proste, ale coś mi krąży po głowie, że moje ego jest zbyt wysokie.

- Opowiedz mi coś o tej twojej grze. O ile tak mogę to nazwać? - ułożyłam dłoń z tyłu głowy. Dopadło mnie lekkie zakłopotanie, bo w końcu dla niego to normalna i chyba popularną forma rozrywki.

- Jasne! - złapał piłkę w dłonie i cofnął się kilka kroków. Zmarszczyłam brwi.

W końcu zatrzymał się jakieś kilka metrów ode mnie i ułożył przedmiot na ziemi, tylko po to by chwilę później uderzyć w niego. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na kulę, która potoczyła się w moją stronę i wylądowała tuż pod moimi nogami.

- Co mam z nią zrobić? - zapytałam na co chłopak wybuchnął śmiechem. Faktycznie bardzo zabawne.

- Kopnij w nią, tak aby poleciała do mnie. Wewnętrzną częścią stopy. - doprecyzował. Można mi było zarzucić wiele rzeczy ale na pewno nie to, że wolno się uczę.

- No dobra. - podniosłam nogę do tyłu i szybkim ruchem posłałam ją do przodu, uderzając przy tym w biało czarną piłkę.

Leciała w jego stronę otoczona wiatrem, traciła sie na wszystkie strony, dodając tym prędkości. Patrzyłam jak zmierza w kierunku bruneta w ostatniej chwili jednak zmieniła kierunek i przeleciała obok niego.

Mark stanął jak wryty. Odwrócił się przez ramię, by spojrzeć jak jego własność kula się po ziemi. Wrócił wzrokiem do mnie i wtedy dostrzegłam ten błysk, którego mi brakowało w nim.

- Ale siła, trenowałaś coś wcześniej? - zapytał na co pokręciłam przecząco głową. Sama nie wiem skąd ta siła.

- To miało tak wyglądać? - szczerze już po raz kolejny wprowadził mnie w dziwne zakłopotanie. Evans podbiegł w stronę piłki, tylko po to, by ją podnieść i chwilę później stać już obok mnie. - Szybki jesteś. - stwierdziłam.

- Choć wyjaśnię ci wszystko przy dobrym jedzeniu. - złapał mnie za nadgarstek i z szerokim uśmiechem pociągnął. Rzucił się biegiem a ja tuż za nim, nie chcąc go zgubić. - Znam świetny bar, niedaleko stąd. Właściciel, który również tam pracuje robi świetne pierożki. Koniecznie musisz spróbować i nie bój się, ja zapraszam to ja stawiam. - odetchnęłam cicho.

- Wiesz, jestem tu pierwszy dzień. W sumie to nawet nie pamiętam jak się tutaj znalazłam. - trochę skłamałam, ale nie musi o wszystkim wiedzieć od razu.

- Wydajesz się miła i co najważniejsze masz niezłego kopa, więc przy tobie nic mi się nie stanie. - zaśmiał się a ja razem z nim.

Już się nie odzywaliśmy. Chłopak wyraźnie znał drogę, mogłam się, więc skupić na oglądaniu miejsca, w którym się znalazłam. Słońce wciąż było na niebie, choć kłaniało się ku zachodowi. To było piękne.

Szliśmy ramię w ramię chodnikiem. Zaplotłam ręce na piersi. Musiałam coś wykombinować, zanim będzie za późno. Weszliśmy w alejkę, na co brunet wskazał palcem na budynek z napisem nad drzwiami.

- Choć idziemy! - zawołał ruszając szybciej w stronę baru. Pewnie wkroczył do środka, aktywując przy tym dzwonek.

Weszłam tuż za nim. Miejsce było przytulne. Główną część stanowił bar, przy którym ustawione były stołki, naprzeciwko niego stały skórzane kanapy. Brązowooki zajął jeden ze stołków barowych, więc postanowiłam zająć miejsce obok niego.

- Dzien dobry. - uśmiechnęłam się uprzejmie, gdy mężczyzna zwrócił na nas uwagę.

Lokal był prawie pusty, wyjątek stanowiliśmy my i facet w płaszczu z gazetą, na drugim końcu lady.

- Co dla was, młodzieży? - zapytał wracając do krzątania się po niewielkiej kuchni. Spojrzałam na Evansa pytająco. Sęk w tym, że jej wiedziałam co oni tutaj jedzą.

- Dwa razy porcje pierożków. - uratował mnie, chociaż zapewne nie pierwszy i nie ostatni raz. Kiedy kucharz mu przytaknął, zwrócił się w moją stronę. - Co chcesz wiedzieć za tem, skoro jesteś tu pierwszy razz zapewne masz pytania. - zaczął rozmowę, co niezmiernie mnie cieszyło.

- No więc zacznijmy od tego. - wskazałam na przedmiot w jego dłoniach, który chwilę później postawił sobie na kolanach. Poprawiłam włosy, nachodzące mi na oczy i skupiłam się na chłopaku.

- No więc od czego, by tu zacząć. - zamyślił się. - To jest piłka. Używane są różne rodzaje w zależności od sportu, ta jest od piłki nożnej. Uwielbiam ten sport i nawet założyłem drużynę piłkarską. - uśmiechem zachwyciłam go, by kontynuował. Co z radością uczynił. - Zasady chyba są proste, bo sam się uczyłem tego, gdy miałem kilka lat.

- Wyjaśnisz? - zrobiłam minę zbitego psa. - Pierwszy raz o tym słyszeć, ale brzmi świetnie. - uniosłam się, przez co zwróciłam na siebie uwagę obu mężczyzn. - Przepraszam. - mruknęłam cicho.

- No więc są dwie drużyny po jedenastu zawodników. Ustawieni na boisku, na którym cię znalazłem. Na środku stawiana jest piłka, a zadaniem zawodników jest współpraca, by wrzucić ją do bramki przeciwników. - mniej więcej pojęłam zasady gry, ale czegoś mi brakowało. - Są jednak niedozwolone rzeczy, których robić nie można, czyli faule i dopingi. Za faule w zależności można dostać żółtą lub czerwoną kartkę. Jak dostaniesz tą drugą to schodzisz z boiska. A i zapomniałbym, jeszcze techniki hissatsu. - zmarszylam brwi. Jakie techniki?

- Co, hissatsu? Na czym to polega? - zapytałam wybita z rytmu, kiedy myślałam, że wreszcie wszystkie rozumiem nagle pojawia się coś takiego.

- Tak szczerze to nie wiem. - podrapał się po głowie i zaśmiał się nerwowo. - Nigdy nie widziałem ich na żywo. - mruknął, uratował go jednak kucharz, który postawił przed nami posiłki.

- Techniki hissatsu, to rodzaj mocy wytwarzanej przez zawodnika lub zawodników. Wprowadzają wagę piłki nożnej na wyższy szczebel. - odezwał się stojący tyłem do nas, mężczyzna w fartuchu.

- Skąd pan to wie? - zapytał rozemocjonowany Mark, a ja czułam jakby moje oczy rozbłysły.

Oboje wpatrywaliśmy się w faceta za ladą i wyczekiwaliśmy odpowiedzi. Można powiedzieć, że uratowała go ostatnia osoba siedząca po drugiej stronie restauracji. Jednak sądząc po minie kucharza to bardziej pogorszył sprawę.

- W końcu grałeś w Legendarnej Jedenastki Inazumy. - zaśmiał się. Oczy chłopaka obok mnie rozszerzyły się jeszcze bardziej, a ja siedziałam znowu nie wiedząc o co chodzi. - To drużyna, która grała w piłkę nożną przeszło czterdzieści lat temu. - skomentował patrząc na mnie. - Byli prowadzeni przez legendarnego trenera Davida Evansa.

- To twoja rodzina? - zapytałam patrząc na kolegę obok mnie.

- Tak, to mój dziadek. - uśmiechnął się dumnie, a dwójka mężczyzn spojrzała na niego. - Będę tak dobry jak on. - żachnął się.

- Ty jesteś wnukiem Davida? - zaśmiał się kucharz. - No proszę, legenda odradza się i to na naszych oczach. - rozszerzył żeby w uśmiechu, co było ledwie widoczne przez siwą brodę.

- Ja chcę tylko stać się nowa jedenastką Inazumy. Gala, a może ty chcesz dołączyć, bo jak na razie mam tylko siedmiu zawodników. - przyłożył dłoń do brody zastanawiając się. - Wiem, że się nie poddam, będę walczył o swoją piłkę nożną.

- Ja pasuje jak na razie. Muszę się odnaleźć w tym miejscu, a poza tym ja nie umiem w to grać. - podparłam się łokciami o blat.

- Widziałem twój strzał, albo podanie cokolwiek to było. Masz niesamowitą siłę, gdyby piłka nie skręciła, to byłoby ze mną krucho. - chociaż nie powinien z tego żartować ten zaśmiał się.

- Może kiedyś. - uśmiechnęłam się lekko w jego stronę.

- Powodzenia dzieciaki. - odezwał się facet z gazetą, którą chwilę później złożył i zostawiając ją na ladzie, wyszedł.

Zrobiłam to samo. Wstałam z miejsca i układając dłoń na ramieniu Marka, pożegnałam się z nim i wyszłam z restauracji. Teraz mam ważniejsze zadanie, spojrzałam w niebo, które robiło się coraz ciemniejsze.

Muszę gdzieś przenocować. I wyzwaniem będzie takie miejsce znaleźć.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Aug 29 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Podróż Księżniczki Galathe'ii - Inazuma Eleven Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz