#hymmyv_watt
Sobota, dzień wolny, pokój ciszy.
Siedzę w jednym z wielu biurek znajdujących się w pomieszczeniu. Kątem oka widzę te czerwone włosy przez które się tutaj znajduję. Odczuwam jej spojrzenie wbijające się w moje plecy. Wstaje chodząc w tą i z powrotem. W końcu decyduję się na podejście do drzwi. Chwytam za złotą klamkę i zaczynam za nią szarpać, ale nie przynosi to żadnych efektów.
— Daruj sobie, Caden. Są zamknięte.
Staram się ją ignorować. Próbuje zachowywać się tak, jakby jej tutaj nie było. Wracam na swoje miejsce i ponownie siadam na niewygodnym, drewnianym krześle. Nie mija chwila, gdy dziewczyna znajduje się przede mną. Stoi przed biurkiem i kładzie na nim to samo nadgryzione jabłko.
— Widziałam jak miałeś na nie ochotę.
Przewracam oczami i odchodzę od dziewczyny. Teraz myślę tylko o Elysie i zastanawiam się, czy jeszcze się mną przejmuje. Siadam tuż za małą biblioteczką z pismami świętymi, która znajduje się w sali. W myślach proszę Boga, by nikt nie zabrał Elysy pod moją nieobecność. Nigdy bym sobie tego nie przebaczył.
— Będziesz obrażony? — pyta mnie dziewczyna, siadając obok mnie. — No dalej Caden, nie bierz tego wszystkiego na serio. To tylko żarty.
— Jeśli chciałaś spędzić wolny dzień w pokoju ciszy mogłaś nie zabierać mnie tutaj ze sobą.
— Samej zawsze jest mi tu nudno.
— Nie oczekuj, że moja obecność wpłynie jakkolwiek na twoje samopoczucie — odpowiadam chłodno, nawet na nią nie zerkając.
Dziewczyna wydaje się odpuszczać, bo odsuwa się ode mnie aż na drugi koniec biblioteczki. Wypuszczam powietrze z ulgą. Kładę się na zimnej podłodze z zamiarem zaśnięcia. Liczę, że sen pomoże mi szybciej to przetrwać. Gdy tylko zamykam oczy w mojej głowie pojawia się blondynka z ciemnymi oczami. Elysa wciąż mnie nie opuszcza. Nie otwieram oczu, bo zdaje sobie sprawę, że pomimo sytuacji jaka nas spotkała wciąż jest dla mnie najważniejszą osobą w całym tym zgiełku.
Ze snu wybudza mnie włos znajdujący się na mojej twarzy. Siadam skołowany, zabierając je sobie sprzed twarzy. Przekręcam oczami zdenerwowany, gdy widzę przed sobą ten ognisty kolor kosmyków.
— Możesz mi powiedzieć, co ty wyprawiasz? — pytam wściekle.
— Mówiłam ci, że samej zawsze jest mi tu nudno.
— Nie pytam już tylko o to, Veda.
— Więc o co, Caden?
— Nie znam cię — mówię twardo. — A ty z jakiegoś dziwnego powodu przyczepiłaś się do mnie myśląc, że będziemy dobrymi przyjaciółmi? Nie tędy droga, uwierz mi.
— Zawsze myślałam, że jesteś wart czegoś więcej — stwierdza i odchodzi ode mnie ze zrezygnowaniem. — Myślałam, że kiedy uwolnisz się od Elysy staniesz się normalny.
Widzę, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale przerywa jej siostra Stephanie, która wchodzi do pokoju. Zrywam się na równe nogi, ale jej wzrok uważnie mnie obserwuje. Zerka raz na mnie, raz na dziewczynę jakby się nad czymś zastanawiała. Patrzę na nią błagalnym spojrzeniem, który nie robi na niej większego wrażenia. Kiedy mija wystarczająco dużo czasu macha ręką w stronę drzwi. To wtedy wchodzi przez nie siostra Molly z obiadem.
— Mam na ciebie oko, Woodward.
Gdy słowa te opuszczają jej usta, razem z siostrą Molly wychodzą z pomieszczenia, a dźwięk przekręcanego klucza nie umyka mojej uwadze.
Zamknęły nas, ponownie.
Veda od razu rusza w stronę talerza, na którym znajduje się jedno i to samo obrzydliwe danie. Wątróbka. Siadam na wcześniejszym miejscu, odchylając głowę do tyłu.
— Więc? Będziesz gadał? — pyta między kęsami.
— Jesteśmy w pokoju ciszy, Vedo. Więc chyba znasz odpowiedź na swoje pytanie.
Jestem wściekły. Czuję się wciągany w gierki tej dziewczyny i mam wrażenie, że siostry stoją po jej stronie. Zupełnie jakby wiedziały coś, co wciąż ucieka mi przed nosem.
— Myliłam się — stwierdza, nawet na mnie nie patrząc.
Nie odpowiadam.
— Ty nigdy się z niej nie wyleczysz.
Gdy wciąż milczę, ognistowłosa używa tajnej broni, która działa na mnie pobudzająco.
— Co ta Elysa z tobą zrobiła? — pyta. — Naprawdę widziałam w tobie potencjał, Caden.
Zaciskam zęby, gdy słyszę imię, które opuszcza jej usta. Nie zamierzam wchodzić z nią dyskusje, bo ta skończyłaby się katastrofą.
— Skąd masz tą bliznę na twarzy?
Zamykam oczy, skupiając się na czymś kompletnie innym. Nie chce słyszeć jej głosu. Nie chce jej widzieć. Chce stąd zniknąć, ale wiem, że to niemożliwe. Jednak matka nauczyła mnie wierzyć w rzeczy, które nie wydarzyłyby się za choćby tysiące lat w tym wszechświecie. Stąd moja specjalna zdolność do wiary w rzeczy wręcz niedopuszczalne.
— Naprawdę jesteś niewdzięczny — podchodzi do mnie, wycierając się serwetką. Wygląda jak zamożna arystokratka, która skończyła swój wykwintny posiłek.
— Naprawdę? — przerywam milczenie, nawiązując kontakt wzrokowy z dziewczyną. — Za co jestem tak niewdzięczny, Vedo?
— Za to, co dla ciebie zrobiłam.
— Jeśli mówisz o pokoju ciszy, to wiedz, że nie mam za co ci dziękować. Powinnaś gnić sama w tym pokoju. Bo sama sobie na to zapracowałaś.
— Hm, dziwne, a zarazem zaskakujące... — przerywa, chodząc po pomieszczeniu z uniesionym palcem wskazującym. — Bez tej swojej dziewczyny nabywasz umiejętność nowych cech. Takich, których w tobie nie widziałam. Najwidoczniej źle cię oceniłam.
Dziewczyna wyraża się o mnie tak, jakbym był obiektem jej badań. Jakbym był istotą nadnaturalną. Jestem pewien, że jestem u jej boku z jakiegoś powodu. Zaczynam się robić coraz to bardziej nerwowy. Łącze fakty, które dotychczas udało mi się zaobserwować. Siostry, które tu weszły. Stephanie, która tylko na mnie zwróciła uwagę wypowiadając dobrze mi znane słowa. Veda, choć przez resztę uczniów uważana za wulgarną i tajemniczą w oczach sióstr staje się idealna, wręcz niezauważalna.
— Jeśli zaciągnęłaś mnie tutaj po to, bym nie był obecny podczas adopcji Elysy...Wiedz Vedo, że przyjdzie czas mojej zemsty.
Podchodzę do niej najbliżej jak tylko się da. Zmuszam ją do oparcia się o niestabilne biurko. Dziewczyna patrzy na mnie uważnie, unosząc kąciki swoich ust. W końcu wyciąga scyzoryk, który wiele razy widziałem na stołówce. Jest nieprzewidywalna. Nie przykłada mi go do gardła tak, jak się tego spodziewałem. Wbija czubek ostrza w moją lewą dłoń. Upewnia się, że leci z niej krew. Zupełnie tak samo jak tamtego wieczoru, gdy mnie śledziła.
Ponownie rysuje mi ten sam znak. Kółko w krzyżyku.
— Nie oceniaj mnie tak płytko. Nie lubię tego.
Unosi się i odchodzi parę kroków dalej. Wycieram znak, który pozostawiła na mojej dłoni.
— I nigdy, ale to przenigdy nie próbuj mi grozić.
— Więc zostaw mnie w spokoju, wariatko — niemal krzyczę. — Nie prosiłem o nic. To ty się przyczepiłaś więc to ty będziesz słuchać tego, co mam do powiedzenia.
— Zamilcz! — krzyczy, zbliżając się do mnie w zadziwiająco szybkim tempie. — Ty też masz złoty krawat. Za kilka miesięcy opuścimy ten dobrobyt, by stawić czoła opuszczonemu Detroit. Wejdziemy do miasta gdzie nie zabraknie nędzy i czyhającego zła. I zrobimy to razem, Cadenie.
— Nie.
— Nie pytałam cię o zdanie.
Dziewczyna ciężko oddycha.
— Wybrałam cię już dawno, ale to bardzo dawno temu.
CZYTASZ
How You make Me Your Villian
RomanceRok 2010, Detroit. Upadłe miasto nie cieszące się popularnością. Dom dziecka. Obskurne miejsce, gdzie rodzina zastępcza pojawiała się dwa razy do roku. Czas płynie tam o wiele wolniej. Caden Woodward za chwilę ma osiągnąć pełnoletniość, która pozw...