LIGIA
Krystyna Nowak znała się na winach, co Ligia zawsze doceniała, bo sama nie miała w tej kwestii gustu. Tak więc Marta z teściową piły jakieś włoskie cudo, podczas gdy ona miała swój „słodki sikacz", jak zwykły komentować jej przyjaciółki. Kiedy gruchnęła wiadomość o ślubie, nawet nie było dyskusji, kto będzie decydował o alkoholach. Zwłaszcza że Krystian sam z siebie kupował tylko piwo.
Opakowania po przystawkach i daniach głównych zapakowali już do worków na śmieci, zmywarka doczekała się zmiłowania i buczała właśnie obok, a oni szykowali się mentalnie do próbek tortu i deserów. Kiedy Krystian, Joachim i Zbyszek weszli do domu obładowani opakowaniami odebranymi z restauracji, Ligia zwątpiła w świat, wszechświat i własny żołądek. Finalnie, okazało się, że jako jedyna zdołała spróbować wszystkiego.
Panowie zbierali się po posiłku w salonie przy meczu. Ligia obserwowała ich przez uchylone drzwi. Z butelkami w ręku wymieniali się uwagami. Zwracała uwagę na taniec ich ciał pochylających się w stronę ekranu, kiedy działo się coś ciekawego. Piłka zadziałała jak cudowny środek eliminujący wszystkie bariery.
— Już się tak niego nie wgapiaj, bo znów wychodzisz na zakochaną do wyrzygania — mruknęła Marta. Stała oparta o cholerną wyspę kuchenną, która pomimo dwóch sesji szorowania dalej sprawiała, że Ligia czuła się nieswojo.
— Sprawdzam, jak się dogadują — odparła, czując, jak mimowolnie się czerwieni.
— Jasne.
Marta wywróciła oczami, jej mąż, Zbyszek był dość zasadniczy, więc uznali, że lepiej będzie, jeśli pozna Joachima, drużbę znanego z postawy: dziś się bawimy, jutro ogarniemy. Przed kawalerskim. Na razie obywało się bez dziwnych scen.
— Z kim zostawiliście dzieciaki? — zapytała litościwie Krystyna Nowak.
Matka Krystiana należała do tych energicznych sześćdziesięciolatek, którym nikt nigdy nie posądziłby o bycie emerytką. Praca, teatr, zumba. Wszędzie jej było pełno. Dupa lepsza niż moja — jak mawiała Marta. Krystyna nosiła modnego boba ufarbowanego na kasztanowo, a jej szare oczy wydawały się zawsze pełne śmiechu. Nikt by się nie domyślił, ile musiała w życiu przejść.
— Najęliśmy opiekunkę — odparła Marta. — Głównie na popołudnia, ale może też przychodzić czasem w weekendy.
Ligia uniosła brew.
— A co się stało z: nie będzie mi siksa chodzić po domu w kusych kieckach i uwodzić męża?
— A nich uwodzi, nawet im gumki kupię, żeby się pierdolili bezpiecznie, jeśli dzięki temu odzyskam, chociaż godzinę dla siebie dziennie — odparła sucho Marta. — Z resztą, wtedy nie mówiłam ja, tylko hormony.
Ligia pamiętała hormony. Ich wahania po kolejnych poronieniach. Te, które Marta musiała przyjmować, szykując się do kolejnego in vitro. Te, które rozbijały ją na kawałki, kiedy zarodki się nie przyjmowały. Pamiętała napady płaczu po upuszczeniu łyżeczki do herbaty, cichą rezygnację, strach, zwątpienie. Pamiętała lęki młodej matki, która bała się zostawić swoje wywalczone trojaczki same, choć na chwilę. Kiedy myślała o całym tym szaleństwie i cierpieniu, pomyślała, że kobiety często mówią o macierzyństwie tak, jak mężczyźni o wojnie. Uśmiechnęła się do Marty, której traumy na szczęście opanował już sarkazm i terapia. Ale co Marta przeżyła, to jej.
— Trochę czasu dla siebie jest bezcenne. Pamiętam, że kiedy Krystian był mały, kochałam chodzić do pracy. Cisza, spokój, procedury, które znałam, rozumiałam — westchnęła Krystyna.
— No trupy są zdecydowanie mniej absorbujące — mruknęła Marta, pociągając łyk wina z kieliszka. — Nie mam pojęcia, jak ty sobie z nim sama poradziłaś. Nie zabiłaś i normalny wyszedł.
CZYTASZ
Magowie robią, co chcą
HorreurZapraszam na drugą stronę lustra, do świata pełnego strzyg, biesów i innych, znanych nam upiorów. Powieść urban-fantasy z motywami słowiańskimi, z morderstwem w tle i poszukiwaniami sprawcy. A tak naprawdę? Politycznymi rozgrywkami między potężnymi...