Rozdział 1.

148 9 19
                                    

WINTER

Materiał grubej, srebrnej zasłony już dawno przestał być błyszczący i wyraźnie błaga o potraktowanie go środkami piorącymi, jednak zasiadający w pomieszczeniu ludzie są głusi na jego lamenty. I bardzo dobrze. W innym wypadku natychmiast zauważyliby, że znajdują się za nim dwie dziewczynki.

Każda z nich płytko oddycha przez usta, lecz kurz nie daje za wygraną – wiruje w promieniach słońca, które przebijają się przez małą dziurkę wyżartą przez mole. Starsza z dziewczynek, Winter, czuje, że jeszcze moment i kichnie, a przecież nie może, nie teraz, gdy za zasłoną toczy się rozmowa o losach królestw!

– Te warunki to czysta bezczelność! – grzmi król Sylvan. – Kim oni myślą, że są? Kim my dla nich jesteśmy?!

Jego dłoń, dzięki bogom, uderza z hukiem o blat, zagłuszając cichy szelest za zasłoną, kiedy Winter ściska palcami nos i powstrzymuje kichnięcie. Dlaczego pozwoliła Lasair wybrać tę kryjówkę? Mogły wcisnąć się za tamten regał jak Nik i Oscar, albo wyskoczyć na parapet jak Will, Mel i Ash. Ale nie! Zasłony!

– Oprawcami, oczywiście – wzdycha ironicznie król Antares. – Dosadnie dali nam to do zrozumienia. A wypierać się byłoby z kolei bezcelowe. Oni są pod ziemią. My na powierzchni. I nie pozwalamy im wyjść.

– Twierdzisz, że powinniśmy? – odzywa się królowa Penara.

Słowa matki budzą w Winter prawdziwą zgrozę. Mieszkańcy Podziemia na powierzchni? To po to jest ta cała narada? Przecież to niemożliwe! Winter zna historię, a jeszcze więcej zna baśni i legend i prawie każda mówi o niegodziwości tamtejszych istot. Prawie, bo nie we wszystkich się one pojawiają.

– Twierdzę, że na ich miejscu chciałbym tego samego – precyzuje Antares. – Jednak na ich miejscu nie jestem. I nigdy nie będę.

– Cóż, wszyscy kiedyś skończymy pod ziemią – odzywa się nieco ciszej inny głos, tak charakterystyczny, że Winter od razu rozpoznaje wuja Velera.

– To nie czas ani miejsce na wasze dogryzki – Penara upomina swojego namiestnika. – Jesteśmy tu, aby...

– Aby zabrać głos – dokańcza za nią Veler bez cienia skruchy. – Podziemie nic nam nie może zaoferować. Żądają, jakby naszą powinnością było się z nimi liczyć. Jeśli chcą wyjść, niech wracają do swoich państw.

W pomieszczeniu zapada cisza. Przez chwilę Winter nie rozumie, co wuj ma na myśli. Terytoria, o których mówi, umarły. Wędrowni bajarze, nieraz goszczący w Szmaragdowej Przystani, poetycko nazywają je zgasłymi, a wszystko to z powodu pokrywającej te ziemie czerni. Podobno żadna żywa istota nie jest w stanie tam przetrwać – nie tylko z powodu braku pożywienia, ale również potworów, które postanowiły się tam zagnieździć.

– Mają wybrać pewną śmierć na jałowej ziemi? – po raz pierwszy od rozpoczęcia posiedzenia odzywa się jej ojciec, król Llyr.

– A coś innego spotka ich z naszej ręki, jeśli bez zgody spróbują osiedlać się tutaj? – odpowiada pytaniem Veler, jego głos ma w sobie coś z drwiny.

– Gdybyśmy porządnie zbadali szkody na Jałowisku... – wtrąca się królowa Menrva, lecz szybko zostaje uciszona przez swojego męża.

– Nie zaczynaj – przerywa jej ostrzegawczo Antares. – Nie teraz.

Właściwie Winter jest zaskoczona, że ona także bierze udział w posiedzeniu. Zazwyczaj władcy Czterech Żywiołów spotykają się czwórkami, w przypadku tych konkretnych, piątką, ze względu na bliźniacze rodzeństwo, jakim są Penara i Veler. Choć jej matka nosi tytuł królowej, nie mieszka w swoim państwie, a tym z kolei zajmuje się jej namiestnik. Tak więc piątka to stały skład, tymczasem wygląda na to, że w środku znajduje się znacznie więcej osób. Po raz kolejny Winter obwinia swoją młodszą siostrę za wybór kryjówki, bo przez zasłonę praktycznie nic nie widzi.

Maskarada żywiołów: Carole przesileniaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz