Rozdział 19

2.9K 356 30
                                    

Megan

Stojąc z boku rozglądam się po sporym cmentarzu i zastanawiam się dlaczego nie uczestniczymy w ceremonii. Jedynym plusem tej sytuacji jest, że drzewo daje nam cień i nie muszę się bardziej pocić w czarnej sukience. Swoją drogą nie dałam rady namówić Connora na nic bardziej eleganckiego niż czarna koszulka do dżinsów. Jego pierwszy wybór padł na taką ze wściekłym psem na torsie i mało brakowało a dostały ode mnie. 

Czasem mam wrażenie, że doprowadzi mnie do szaleństwa. 

Po batalii i narzekaniach ruszyliśmy w drogę. Za kierownicą się odrobinę uspokoił za to ja rozpływałam się w tym ukropie. Okazuje się, że Connor nie lubi klimatyzacji. Ogólnie żaden upał mu nie groźny. Kocha ciepełko. On tak twierdzi. Wystarczy, że otworzył szyby i ciepły wiatr wpadał przez nie. Był nieziemsko zadowolony przemierzając drogę przez ponad trzy godziny. 

Ja za to pociłam się i nawadniałam ile wlezie. Zmusiłam go trzy razy do postoju na stacji by kupił mi lodowatą wodę. Gdyby nie był tak spokojny i zrelaksowany prowadzeniem pewnie kłóciłabym się z nim przez całą podróż. 

Cóż czasem trzeba iść na ustępstwa. Co nie? 

Po dotarciu na miejsce zabrał mnie do restauracji, która chyba nie zmieniła się zbytnio przez lata jego nieobecności w miasteczku. Ludzie gapili się na niego otwarcie. Widział na wielu twarzach rozpoznanie ale nie umknęło mi, że Tig po prostu ignorował wszystkich po kolei. Za dziecka był wyrzutkiem w tym środowisku. Więc nie dziwię się mu, że ma ich w nosie. Sama przykleiłam do twarzy uśmiech i z wysoko podniesioną głową dumnie kroczyłam przy jego boku. 

Włosy zaczesałam dzisiaj w kok na czubku głowy ale wypuściłam kilka pasemek by okalały moją twarz. Makijaż co prawda robiłam szybko ale nie pominęłam eyelinera by podkreślić oczy. Kiedyś powiedział, że podoba mu się to coś na moim oku, więc czemu by nie wydłużyć kresek. Prawda? No właśnie. Rano stwierdziłam, że nawet tu mogę być sobą. Nie muszę udawać skromnej czy coś skoro Connorowi to nie przeszkadza. 

Stojąc pod drzewem przyglądałam się osobą stojącym przy trumnie. Nikt nie płakał wręcz każdy stał jak słupek nie zwracając chyba zbytnio uwagi na to co mówi pastor. Możliwe, że nikt zbytnio nie przywiązywał wagi do człowieka, który był ojcem Connora. 

On sam nawet nie chciał podejść do nich, choć dzierżył kwiaty w ręce. Zatrzymał się nagle pod kwiaciarnią i kupił bukiet żółtych tulipanów. Tak po prostu. 

-Może chociaż pójdziesz zanieść kwiaty. -proponuję gdy ceremonia się kończy a jej uczestnicy zaczynają się rozchodzić. 

-To nie dla niego. -jego ochrypły głos sprawia, że serce odrobinę bardziej mnie boli. -Mama leży obok. -wydusza z siebie i milknie. 

W ciszy czekamy koło dziesięciu minut i dopiera pociągając mnie za rękę rusza do nagrobków. Świeży kopiec omija i staje przy płycie. 

Emilia Moore. Cudowna matka i żona. Dziesiąty maj tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty pierwszy rok.

Czytam napis na nagrobku i przyglądam się fotografii przypiętej do niego. Była piękną kobietą z włosami mieniącymi się w świetle słońca. Już przy pierwszym spojrzeniu na zdjęcia można sobie wyobrazić jak te ogniste włosy wirują w falach wokół jej drobnej twarzy. 

Connor z pewnością nie jest do niej podobny. Aż ciekawość mnie zżera by zobaczyć jakieś stare zdjęcie i te jego włosy odziedziczone po matce. 

Zerkam na niego i uśmiecham się przez co mi się przygląda. 

-Była piękna. - mówię otwarcie. 

Tig  Black Riders MC#7Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz