22. Latoween

2.2K 62 38
                                    

Od dobrych kilku minut siedziałam przy biurku i gapiłam się w kartkę przed sobą.

Skończyłam w końcu obrazek, który przedstawiał płaczącą królową Odettę obejmującą łabędzia. Gdy patrzyłam na swoją pracę, już nieco na siłę szukałam w niej wszelakich niedociągnięć.

W trakcie rysowania kilkukrotnie zmieniałam wizję, ale w końcu postanowiłam pokryć pracę kolorem. W mojej interpretacji Odetta była jasnowłosą dziewczyną w biało-różowej sukni. Może nie cechowałam się oryginalnością, ale takie przedstawienie wydawało się być dla mnie najlepsze i najbardziej spójne z tym, jak ją sobie wyobraziłam.

A naprawdę zapragnęłam włożyć serce i część siebie w ten rysunek.

Westchnęłam zrezygnowana i napisałam małymi literkami "Stella Lee" w dolnym rogu kartki. Następnie włożyłam obrazek do papierowej teczki, którą schowałam głęboko w szafce.

Obiecałam sobie, że przełamie psychiczny opór, wyślę Alissie zdjęcie rysunku i dam go Oliverowi. Ale... Jeszcze nie teraz. Nie dzisiaj.

Podniosłam się z krzesła i spojrzałam w lustro, by ostatni raz się przeglądnąć.

Zdecydowałam, że podczas nocnego maratonu postawię na nieco grunge'owy look. Podkreśliłam mocno oczy za pomocą bardzo ciemnej kredki i pomalowałam usta bordową pomadką, przez co wyglądałam na kilka lat starszą, niż w rzeczywistości. Cicho liczyłam na to, że może Oliver choć na chwilę zapomni, że jestem licealistką.

Może to po prostu dobra osoba, ale zły czas...?

Jezu, czemu nie mogłam urodzić się w latach osiemdziesiątych? Przeżywałabym wtedy młodość w tym samym czasie, co on - oglądalibyśmy razem "Mean Girls", a ja żartobliwie uderzałabym go w ramię za wzdychanie do Reginy George.

Stella.

Stop.

Spięłam włosy w umyślnie niechlujnego kucyka i założyłam czarną koszulkę z podobizną mojego ukochanego Leatherface'a - na tle teksańskiego zachodu słońca zdeformowany oblech wesoło unosił do góry piłę mechaniczną. Bluzka nie była wykonana z dobrego materiału, nieco starła się w praniu i sięgała mi nisko poniżej bioder, ale i tak ją kochałam. 

Ubrałam także celowo dziurawe szorty, które dopełniłam czarnymi kabaretkami.

Szybko zapomniałam o rysunku w szafce i poczułam, jak ogarnia mnie lekka ekscytacja. Rozkład filmów przedstawiał się następująco - najpierw "Laleczka Chucky", potem czwarta część "Piątku, Trzynastego", następnie moja ulubiona "Teksańska masakra piłą mechaniczną" (zobaczyłam, że zagrają dwie części - te z roku 1974 i 1990) no i "Halloween" jako wisienka na torcie.

Moje usta rozciągnęły się w mimowolnym uśmiechu, a po chwili niemal w podskokach opuściłam pokój i zbiegłam na dół.

Wiedziałam, że rodzice są w domu, ale nawet oni nie byli w stanie popsuć mi nastroju.

Tak przynajmniej myślałam, dopóki nie zauważyłam ojca grzebiącego w lodówce.

Od razu wyparowały ze mnie wszelkie endorfiny.

– Cześć... – mruknęłam i poczułam, jak na widok mężczyzny moje mięśnie napinają się nerwowo.

Widziałam, że lekko się wzdrygnął. Powoli odsunął się od lodówki i zamknął ją z trzaskiem, przenosząc na mnie chłodne spojrzenie swoich jasnobrązowych oczu.

Spięłam się lekko, gdy zlustrował mnie wzrokiem i poprawił ciemne okulary zsuwające się z nosa. Zauważyłam, jak zaciska palce na...

Na puszce dietetycznej Coca-Coli. Prawie zmarszczyłam brwi zdziwiona, gdy zorientowałam się, że nie trzyma w dłoni swojego standardowego piwa.

You're killing me, Daddy [18+]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz