Rozdział 3

21 0 6
                                    

"Ach sobota... W końcu można pospać..." Pomyślał Johnny kiedy wstał po 11. Rozciągnął się i jeszcze w piżamie poszedł zrobić sobie na śniadanie płatki. "Hm... Co by tu dziś porobić? Może posiedzę z Arturem? Lepiej nie... A no tak, przecież muszę sprawdzić o co chodzi z tą bransoletą..." Pomyślał chłopak. Szybko więc zjadł śniadanie, wziął do kieszeni bransoletę i udał się na dwór. Kiedy usiadł na przewróconym drzewie, wyciągnął z kieszeni dziwną bransoletę i przyglądał się jej przez chwilę. Była to zwykła gumka, na której były trzy kamyki - każdy z innym wzorem. Kamyk numer jeden był zielony i miał na sobie wzór który wyglądał jak liść, drugi kamyk był brązowy i przypominał ziemię, trzeci znów miał kolor zielony a na nim widniał wzór trzech źdźbeł trawy. "Ładna... Myślę że ją sobie zostawię..." Pomyślał chłopak i założył bransoletę na lewą rękę. Chwilę jeszcze tak siedział, aż wstał i przeszedł na drugą stronę rzeki po tym drzewie. Na drugiej stronie było pole, i jeśli Johnny się nie mylił to rosła tam pszenica, sięgającą mu nad klatkę piersiową. Jednak chłopak wiedział że jeśli przejdzie kawałek w lewo... Chłopak zobaczył wydeptaną ścieżkę którą przeszedł powoli i po chwili zobaczył to czego szukał: drzewo w które uderzył piorun i przeciął je na pół... Chłopak szybkim ruchem zaczął się na nie wspinać, aż w końcu dotarł do korony drzewa. Usiadł na jednej z grubszych gałęzi i rozejrzał się dookoła... "Piękne i spokojne miejsce... Uwielbiam tu siedzieć..." Takie myśli towarzyszyły chłopakowi gdy rozglądał się i nie dostrzegł żywej duszy. W kieszeni zawibrował mu telefon, "Gdzie jesteś?" Tak brzmiała wiadomość od jego brata. "Na drzewie." Odpisał chłopak. "Co? Złaź z tamtąd i chodź zrobimy obiad". Johnny westchnął. Powoli zszedł i skierował się do domu.

***

Karo obudziła się gdzieś koło 9.00. Szybkim krokiem wstała z łóżka i poszła do łazienki nałożyć swój gotycki makijaż. Nie zamierzała wyjść z domu ale to nie zaszkodzi... Po tym jak już nałożyła makijaż zjada śniadanie i zamknęła się w swoim pokoju, czytając jakąś książkę której nikt nie znał nazywała się "Waterland" czy jakoś tak, napisane przez Miku_Hatsume_666... (Dobra koniec tego promowania innych książek, ona mi za to nawet nie zapłaci a więc koniec, najlepiej o tym zapomnijcie) Książka szybko jej się znudziła więc zaczęła przeglądać coś w internecie... "Ciekawe czy dziś stanie się coś ciekawego..." Pomyślała dziewczyna i znudzona położyła się na łóżku. "Może się z kimś spotkam dla zabicia czasu? Ta, na pewno ktoś będzie chciał wyjść ze mną..." Myślenie nie poprawiało jej humoru więc postanowiła że się zdrzemnie.

***

Chłopak był już po obiedzie więc nakarmił żółwia i wyszedł na dwór, normalnie został był w domu i grał, przecież każda pogoda jest idealna na granie, ale tym razem coś ciągnęło go na dwór... Kiedy już wyszedł z domu, poszedł w kierunku rzeki jak zawsze, po chwili był już na miejscu więc przeszedł na drugą stronę rzeki i tradycyjnie wszedł na jego drzewo. Usiadł na tej samej gałęzi co wcześniej i zamknął oczy odprężając się...
- Spokojne miejsce, co nie? - Nagle ktoś zapytał. Chłopak ze strachu aż podskoczył i spadłby gdyby nie złapał się szybko jakiejś gałęzi.
- Matko boska częstochowska!! - Chłopak próbował się podciągnąć znów do pozycji siedzącej... Wtedy ktoś złapał go za rękę i pomógł mu.
- Kim jesteś, i następnym razem weź tak nie strasz... - Zapytał Johnny ciągle przestraszony nagłym pojawieniem się przybysza. Mężczyzna był ubrany w długą, dotykającą ziemi (oczywiście gdy stoi na ziemi a nie siedzi na drzewie) zieloną szatę, brązowy pasek i ciemne zielone spodnie. Z twarzy wydawał się miły, ale widać że młody to on nie jest. Miał on brązowe oczy i siwe włosy choć przebijał się lekko kolor brązowy...
- Ja? Twoim nowym mentorem, nauczycielem, jak zwał tak zwał... - Johnny popatrzył na niego jak na świra.
- Co? Nie rozumiem... Skąd pan się tu wziął i o co chodzi? - Chłopak nie wiedział co ma o tym myśleć.
- Eh... Zostałeś wybrany, masz amulet... - Odpowiedział mężczyzna i spojrzał na lewą rękę chłopaka. "Hą? Co on gada, jaki amulet?" Chłopak też spojrzał na swoją lewą rękę i zobaczył na niej bransoletę, wtedy go olśniło.
- To? To jest jakiś... "Amulet"? - Chłopak zapytał lekko rozbawiony. "Ta, amulet, jeszcze czego, dziad ześwirował..." Pomyślał chłopak.
- Nie wierzysz mi? A więc ci pokażę... - Mężczyzna pokręcił głową i wyciągnął przed siebie rękę.
- Amulet. - Zażądał. Johnny podał mu "amulet", a dziad założył bransoletę i podniósł dłoń do góry. Przez chwilę nic się nie działo i chłopak chciał zapytać "i?", ale nagle z ziemi wyrosło gigantyczne pnącze stworzone z pojedynczych źdźbeł trawy.
- Co do ch...! - Zakrzyknął zdziwiony i przestraszony chłopak. Mężczyzna spojrzał na niego i się uśmiechnął stając na pnączu które dosięgało do gałęzi na której razem siedzieli i skinął na chłopaka ręką, żeby ten stanął obok niego. "Co tu się odwala?" Pomyślał Johnny i po chwili wahania stanął na pnączu obok mężczyzny.
- Teraz mi wierzysz? - zapytał rozbawiony mężczyzna.
- Jeśli to nie jest sen, to chyba tak... - Odpowiedział roztrzęsiony Johnny. Po chwili pnącze opadło na ziemię a gdy oboje z niego zeszli, znikło, zmieniając się w kilka powoli opadających na ziemię źdźbeł trawy. Mężczyzna oddał amulet chłopakowi.
- Szkolenie zaczyna się jutro o szesnastej, nie spóźnij się. - Powiedział mężczyzna i odszedł. Johnny stał jeszcze przez chwilę w miejscu, zdziwiony, ale po chwili odwrócił się i poszedł do domu. "Lepiej nie mówić o tym Arturowi, jeszcze pomyśli że coś brałem..." Pomyślał chłopak idąc do domu.

_______________________________________

Uh, w końcu napisałem, przepraszam was że tak długo musieliście czekać... Nom ale tak teraz będzie bo mam w szkole dużo nauki, niedługo też egzaminy próbne... Ajaj, mam nadzieję że się gdzieś dostanę. No to cześć i czołem, do zobaczenia w kolejnym rozdziale ;)

GrassTaleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz