W pokoju panowała kompletna cisza, zdawało się, że nawet wiatr ucichł, by nie stwarzać niepotrzebnego hałasu. Mimo tego spokoju, w pomieszczeniu oświetlanym jedynie przez świece nikt nie czuł się bezpiecznie. Zagrożenie mogło nadejść z każdej strony oraz w każdej chwili, rzadko kiedy takie noce bywały spokojne. Każdy najmniejszy szelest mógł świadczyć o tym, że to, co do tej pory było daleko za nimi, ukryte w cieniu, zaczyna powoli podchodzić do budynku, a to oznaczało jedno dla zebranych w nim - śmierć lub walkę o życie.
Dopiero co wybiła pierwsza. Z sześciu osób, które znajdowały się w pokoju, cztery spały. Reszta nie zdołała zmrużyć oka, może nawet zazdrościli tym, którzy mimo sytuacji dali radę usnąć, pomimo silnego stresu i ciągłego strachu który towarzyszył im na każdej chwili.
Kobieta siedząca najbliżej świecy zdawała się być najbardziej czujna. Każdy oddech, szmer lub nawet uderzenie serca przyprawiało ją o skurcze żołądka. Nie chciała usłyszeć nic innego. Jedyne, czego pragnęła, to by ta noc przeszła jak najszybciej w dzień.
Zielonooki mężczyzna, który siedział tuż przy rudowłosej kobiecie, spojrzał w stronę okna, które zasłonięte było roletami. Martwiło go to, że mimo ich dobrego stanu, wciąż przebijało się przez nie światło księżyca, które padało na podłogę. Często przez te cienkie promienie przelatywał kurz, który przez ostatnie miesiące osadził się na nieużywanych już meblach. Pokój przypominał dziecięcy; i rzeczywiście, kiedyś nim był. Kołyska stała pod ścianą, a jej drewniane części były widocznie umazane starą krwią. Najwidoczniej dziecko nie zachowało odpowiedniej ciszy. Dawid i Elizabeth byli świadomi, jaką masakrę musiała mieć miejsce w tym pomieszczeniu. To sprawiło, że mężczyzna zaczął coraz bardziej obawiać się tego, że budynek może przyciągnąć coś więcej niż bandytów. Ostatecznie jego niepokój zwyciężył, a świeca, która do tej pory tliła się bladym światłem, została zgaszona. W pomieszczeniu uniósł się delikatny zapach dymu i świecy o niewyraźnym zapachu. Jak się okazało, instynkt mężczyzny miał racje. Po upływie paru minut w oddali rozległ się przeraźliwy krzyk przypominający wrzask lisa. Jednak ci, którzy rzeczywiście uważali to za zwykłego lisa, często przypłacali to życiem.
Kobieta odruchowo zasłoniła uszy, a mężczyzna mimowolnie położył rękę na broni, która leżała obok niego.
Parę śpiących osób zostało obudzonych, ale dwójki z nich postanowiono nie budzić - byli najbardziej wyczerpani.
Zimny dreszcz przebiegł po kręgosłupie każdego, gdy krzyk już ucichł. Spokój jednak nie trwał wiecznie; nie zdążyli nawet odetchnąć, gdy zza okna wydobył się powolny, chropowaty głos
-Halo? - czysta pustka, brak jakichkolwiek emocji w głosie, który już dawno przestał przypominać ludzki. Przebił się on, tłumiony przez szybę, szybko docierając do uszu grupki. Ci jednak nie drgnęli; nawet o tym nie myśleli, wiedzieli, że za oknem nie stoi człowiek, tylko coś, co czekało na choćby najmniejszy bodziec. -Pomocy, boję się - Zielonooki mężczyzna z bronią zobaczył, jak światło księżyca, padające do tej pory na podłogę, zostało zasłonięte.
Cień jednak nie znikał. Nieruchoma postać stała tuż przed oknem, słuchała, obserwowała, nie drgnęła nawet - po prostu czekała jak przyczajony drapieżnik.
Grupka ludzi bała się choćby wziąć oddech, z obawy, że to, co stoi za oknem, usłyszy to i w ciągu paru sekund dostanie się do środka. Koszmar ten trwał do momentu, gdy gdzieś daleko, ledwie słyszalne, rozległy się strzały. Cień natychmiast zniknął; widocznie jego właściciel, zwabiony hałasem, wrócił do lasu, z którego prawdopodobnie przybył. Nikt nie odetchnął jednak z ulgą, nikt nie otarł z czoła kropel potu. Wiedzieli, że to może nie być koniec, że dalej są w takim samym zagrożeniu jak wcześniej.
CZYTASZ
Rok
Mystery / ThrillerLudzie od setek lat naturalnie bali się ciemności, za dawnych czasów było to wywołane drapieżnikami, potem obawą przed tym co może kryć nocna powłoka, jednak w świecie pełnym latarni człowiek powoli zaczą zapominać czym jest strach przed ciemnością...