Asher
Położyłem głowę na szklanej obudowie wystawki jubilerskiej i westchnąłem głośno. Na co mi to było? Nie rozumiałem.
– Ash! – syknęła Megan i nachyliła się nade mną. – Zachowuj się i powiedz który ładniejszy?
– Wszystkie – mruknąłem zmęczony i zacząłem wykonywać ćwiczenia oddechowe. – Wszystkie są piękne, tak piękne jak ty, Meggie.
– Jaki słodziak – wtrąciła sprzedawczyni uprzejmym głosem.
– No to już sama nie wiem – wymarudziła Meg.
Uniosłem głowę i patrząc jej w oczy, wyjąłem portfel z tylnej kieszeni. Otworzyłem, wyciągnąłem kartę kredytową i podałem plastik narzeczonej.
– Kup co chcesz – poinformowałem z ledwością. – Będę w Taco Bell.
– Mam sobie sama wybrać pierścionek, który będę nosiła do końca życia? – żachnęła się teatralnie, przez co uniosłem kąciki ust.
– Wiesz, że się duszę – odparłem, wchodząc jej na empatię, której nie miała. – Ciężko mi się oddycha, czuję kłucie w klatce, kochanie. – Złapałem ją za dłoń i ucałowałem. – Ledwo przeżyłem tamten wypadek.
– Dobra, idź! – zaśmiała się. – Jaki masz limit na karcie? – spytała lekko i wciąż przyglądała się pięciu pierścionkom spośród których nie potrafiła dokonać wyboru.
– Pięć tysięcy – odpowiedziałem odrobinę groźnie, aby nie myślała o wyborze czegoś droższego.
– Ach! – zdziwiła się. – To okej. – I wróciła do oglądania.
Wyszedłem z Kay Jewelers i modliłem się w duchu, aby Meg kupiła w końcu ten cholerny pierścionek. W Arden Fair spędzaliśmy już piątą godzinę, a Kay był ósmym sklepem jubilerskim. Miałem dosyć i byłem głodny. Może Meg żywiła się powietrzem, w sumie jej chude ciało to by potwierdzało, ale ja potrzebowałem jedzenia i to sporo. Dlatego nie wybrałem się do byle jakiego fast foodu, a konkretnie do baru serwującego nieziemskie, meksykańskie żarcie w pięć minut.
Głód namówił mnie na podwójną porcję nachos i tacos. Do tego dwa litry coca coli. Kiedy usiadłem z zamówieniem, to aż się obejrzał za mną jakiś czterolatek. Nad jego głową wisiało pytanie: zjesz to sam?
Oczywiście! Przecież się nie podzielę!
Byłem w trakcie zjadania końcówki tacosa, kiedy telefon zawibrował w kieszeni spodenek. Gryząc na szybko sporą ilość jedzenia i wyglądając przy tym jak chomik, co załadował zapas marchewki na później, wyciągnąłem aparat. Zauważywszy Justina Yellow na wyświetlaczu, odebrałem telefon.
– Młów – wysepleniłem do słuchawki.
– Słyszałem, że masz odmę, ale nie wiedziałem, że cię sparaliżowało – mruknął zaskoczony kumpel.
– Żrę! – warknąłem na niego. – A odma daje się czasami we znaki, ale już jest w miarę w porządku. A jak u ciebie?
Zrobiło mi się głupio. Nie kontaktowałem się z nimi. Zgodnie z ostrzeżeniem ojca odciąłem się od dwóch przyjaciół. Słyszałem jedynie, że Clark nie doznał uszczerbku na zdrowiu, ale miał areszt domowy do czasu zakończenia procesu. Ćpał coś białego, prowadził auto, był winny. Jako pasażer po wypaleniu zioła byłem czysty, nie miałem się o co martwić. Za to Justin wyleciał przez okno i już nie było tak kolorowo. Jedynie o tym słyszałem, bo jak wspomniałem, odciąłem się.
– Złamana ręka i noga po lewej stronie, przemieszczenie panewki międzykręgowej w odcinku lędźwiowym, poobijany, mocno wystraszony... – sapnął – do tego uduchowiony.
CZYTASZ
Zemsta latorośli
فكاهةDrogi czytelniku, przed Tobą komedia romantyczna o mało odkrywczej fabule. Motywem przewodnim jest ustawione małżeństwo. Ale... hola, hola! To nie sprężyna tatusiów, co się dogadali, kiedy ich dzieci były małe. Tym razem to młodzi wpadli na pomysł...