- Pamiętasz, jak zapytałem Cię na ostatnim spotkaniu, jakie jest Twoje największe marzenie? Pamiętasz, co mi wtedy powiedziałaś ? - zapytał, stukając palcami w stół.
Pokiwałam twierdząco głową.
Pamiętałam, jak późnym wieczorem, kilka dni przed jego zatrzymaniem, szliśmy magicznie oświetloną dróżką w Grant Parku. Zatrzymał mnie, stanął przede mną i wziął głęboki oddech, pytając, jakie mam marzenie.
-Więc powiedz mi to jeszcze raz. - poprosił, spoglądając głęboko w moje oczy.
Po chwili wyciągnął dłoń w moją stronę i ujrzałam zegarek, który otrzymał ode mnie w prezencie urodzinowym.
- Rejs po Oceanie Atlantyckim. - odpowiedziałam cicho.
Uśmiechnął się łagodnie, unosząc lewy kącik ust. Widziałam w nim w tej chwili kogoś zupełnie innego, niż wcześniej. To miejsce go zmieniło.Siedziałam przed nim lekko zgarbiona, ściskając rękawy koszuli.
Czekał na mój ruch, nieśmiało zrobiłam to samo, muskając przez chwilę jego zimną dłoń. Zaczął podejrzliwie rozglądać się dookoła, sprawdzając, czy nikt się nie przygląda.
Powoli schowałam rękę pod stół, kolejny raz zgniatając koszulę i chowając w głąb rękawa kartkę, którą mi przekazał.
- Mam do Ciebie jedną prośbę. - jego oczy wędrowały, spoglądał na stół, a potem spojrzał na mnie.
- Zaczekaj na mnie. Nie zawsze tak będzie, nie zawsze tutaj, nie zawsze w tym miejscu. Tylko o to proszę.
Kolejny raz wyciągnęłam dłoń, dotykając jego twarzy.
- Już niedługo wieczór, jedna z najjaśniejszych gwiazd pojawi się na nocnym niebie. - wyznał, wpatrując się we mnie.
Mimowolnie się uśmiechnęłam.
- Mam bardzo dużo pytań, za dużo.- odezwałam się po chwili wspólnego milczenia
- Na te pytania istnieją odpowiedzi. - odwrócił wzrok, spoglądając w okno.
Tylko, że ja te odpowiedzi chciałam znać w tej chwili.
-Koniec widzeń. - Męski donośny głos, który usłyszałam za swoimi plecami, przerwał nasze spotkanie.
Wstałam niechętnie a on zaraz po mnie. Zrobił krok w moją stronę i mocno przytulił.
- Pewnego dnia...- szepnął do mojego ucha.
Na te słowa, moje serce zabiło mocniej. Słyszałam, jak jego bije spokojnym rytmem.
-Pewnego dnia... - odpowiedziałam pełna nadziei.
- Idziemy. - rozdzielił nas strażnik, który znienacka pojawił się obok, chwytając go za rękę i ciągnąć w swoją stronę a ja cofnęłam się i przyglądałam, jak zakłada mu kajdanki. Nie spuszczał ze mnie wzroku, delikatnie się uśmiechając. Przeszli przez sale zbliżając się do drzwi. Stałam i patrzyłam, jak za nimi znika.
Odwróciłam się po dłuższej chwili i podeszłam do krat oddzielających salę widzeń od długiego korytarza.
To miejsce mnie przerażało, przyprawiało o dreszcze. Szyby obite metalowymi kratami, kamery monitorujące wszystko z zewnątrz i wewnątrz. Zimne, betonowe stoły i niewygodne krzesła. Kilkoro ludzi siedzący na odwiedzinach u swoich bliskich. Kiedy tu wchodziłam, miałam wrażenie, jakby wszystkie pomieszczenia robiły się mniejsze. Czas się tutaj zatrzymywał. Uczucia były napięte.
Kilkaset osób z różną przeszłością, odsiadujący wyrok za rabunek, gwałt, drobną kradzież, a nawet morderstwo.Wychodząc za mury tego okropnego miejsca, poczułam ulgę. Zamknęłam oczy i uniosłam twarz w stronę świecącego słońca. Mountain Prison, największe więzienie na obrzeżach Chicago.
Powiew świeżego, ale chłodnego powietrza, który wdzierał się do nozdrzy. Oddech, który powoli się uspokajał. Kilka osób, wychodzących zaraz za mną, rozchodzących się w różne strony.Wsiadłam do samochodu zaparkowanego przed ogromnym, ogrodzonym od świata budynkiem.
- Wszystko dobrze ? - zapytała moja siostra Kornelia, spoglądając na mnie.
- Tak, jest ok. - odpowiedziałam i zapięłam pas na miejscu pasażera. - Jedźmy już.
Wiedziałam, że czeka na rozwinięcie tego słowa, ale ja nie chciałam mówić nic więcej.
Tak naprawdę nie było ok. Mój facet kilka miesięcy temu trafił do więzienia za napad z bronią na International Exchange, największy kantor w Chicago. Długo zastanawiałam się, co tak naprawdę nim kierowało. Długo nie mogłam pojąć, jak osoba z takim wykształceniem może posunąć się do takiego kroku. Miał dobrą pracę, na brak pieniędzy nie narzekał.
Byłam tego dnia na rozprawie w sądzie, oczekując na jej rozpoczęcie. Denerwowałam się i niecierpliwiłam, złość rozwalała mnie od środka. Dziękowałam wtedy, że mogę liczyć na wsparcie mamy i siostry. Takie wsparcie, również chciałam dać Matthew.
Siedziałam na ławce i ujrzałam, jak idzie razem z dwoma strażnikami. Jego twarz na mój widok ani nie drgnęła, wstałam i podbiegłam do niego, mocno się wtulając.
- Proszę się odsunąć. - Usłyszałam głos jednego z mężczyzn.
- Bardzo proszę... - Zaraz za nimi stanął adwokat Matthew i kiwnął do nich głową. Strażnicy oddalili się, dając nam dosłownie chwilę.
Matt podniósł obie ręce i przełożył przez moją głowę, ściskając. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że ma na nich kajdanki. Wtulił twarz w moje włosy i zaciągnął się zapachem. Nie mogliśmy się od siebie oderwać. Nie potrafiłam i nie chciałam go puścić. Staliśmy tak na środku szerokiego korytarza.
- Sprawa Matthew Smith. - usłyszeliśmy kobiecy głos.
Wtedy go puściłam, spoglądając w jego oczy, a on zabrał ręce z moich pleców i palcami delikatnie przejechał po policzku, puszczając oczko.
- Będzie dobrze. - oznajmił mi, a ja uwierzyłam.
Na rozprawie bez zawahania i z pewnością siebie przyznał się do wszystkiego. Mimo, że prawnik, którego załatwił mu mój ojciec, radził, by okazał skruchę. Nie mogłam pojąc, dlaczego to zrobił, dlaczego przyznał się do wszystkiego z taką lekkością.
Pytałam, ale do tej pory nie uzyskałam żadnej odpowiedzi. Pięć lat za kratami, odsiedział już pół roku. Przy dobrym sprawowaniu zostało mu może jeszcze z trzy lata.
Matthew był analitykiem, pracował w jednej z najlepiej prosperujących firm w Chicago. Pracował razem z moim ojcem. Zatrudnił się tam, tuż przed naszym przyjazdem z Polski.Założyłam na nos przeciwsłoneczne okulary i wyciągnęłam z głębi rękawa kartkę, którą dał mi Matthew.
To był mały konik z origami, który symbolizował siłę, odwagę i wytrzymałość. To był znak od niego, bym była silna i odważna, bym wytrzymała to wszystko do dnia, kiedy wyjdzie. Ścisnęłam go w dłoniach.
Moja siostra odpaliła silnik i ruszyła.
Spojrzałam w lusterko i widziałam jak budynek, z którego przed chwilą wyszłam, robi się coraz mniejszy.
Wizyty w tym miejscu sprawiały, że czułam się przygnębiona. Czułam się opuszczona przez osobę, w której ulokowałam swoje uczucia. Mimo dzielącej nas odległości i sytuacji, w której się znaleźliśmy, cały czas chciałam, by wiedział, że na niego czekam.
Matt rozkochał mnie w sobie swoim stoickim spokojem, umiejętnością słuchania, opanowaniem i poczuciem humoru. Za to jego pewność siebie zarażała innych, a ja dzięki temu zaczęłam wierzyć, że każda przeszkoda jest do pokonania. Potrafił tak pięknie mówić o różnych rzeczach. Krytyka nie miała na niego wpływu, wznosił się ponad nią. Zawsze był skoncentrowany na osiągnięciu każdego celu. Dla niektórych mogłoby się wydawać, że jest to dowód jego siły, dla innych cecha, budząca podziw.
Nasz związek, niby taki prosty, a jednak taki trudny. A to wszystko przez wydarzenia ostatnich miesięcy. Wcześniej widywaliśmy się prawie codziennie, spędzaliśmy dużo czasu razem. W ciągu sześciu miesięcy widziałam go tylko sześć razy. Brakowało mi go obok. Choć cały czas czułam jego obecność.
Chwyciłam w dłoń łańcuszek z wisiorkiem, który podarował mi dzień przed napadem.
Widzenia raz w miesiącu, przez godzinę. Telefon dwa razy w tygodniu przez kilka minut. Na początku wysyłane przeze mnie listy, w których opisywałam wszystko. Nie potrafiłam tłumić emocji, więc przelewałam je na papier, w zamian dostając krótkie odpowiedzi bez uczuć. Z czasem zaczęłam robić to samo. Ale taki właśnie był Matthew, skryty, nie często opowiadał o sobie. Nie był wylewny w uczuciach, za to zawsze uważał, że działanie jest więcej warte niż słowo. Czyny traktował jako deklaracje, to był właśnie jego sposób na wyrażenie tego co czuje. Nie mogłam oczekiwać więc listów miłosnych wysyłanych codziennie, opowiadań jak to bardzo mnie kocha, tęskni jak czuje się źle i samotnie. Mogłam jedynie spodziewać się niewielu krótkich zdań, gdzie zawarte były lakoniczne odpowiedzi.Po ponad godzinnej podróży dotarłyśmy na parking pod naszym domem.
Pośpiesznie wysiadłam i udałam się w kierunku windy. Moja siostra próbowała dorównać mi kroku.
Nacisnęłam guzik i czekałam, aż winda zatrzyma się na poziomie minus jeden.
Drzwi po krótkiej chwili się otworzyły, weszłam a Kornelia zaraz za mną.
- Przez całą drogę, nie odezwałaś się ani słowem. - powiedziała Kori.
Mój melancholijny nastrój, sprawiał, że nie miałam ochoty na rozmowę. Działo się tak za każdym razem, kiedy stamtąd wracałam. Chciałam tylko znaleźć się w domu, w swoim pokoju, zaszyć się w nim i spędzić tam następne trzy lata, czekając, aż Matthew opuści więzienie.
Winda dała znać, zatrzymując się na siódmym piętrze.
Wyciągnęłam z torebki klucze i otworzyłam drzwi mieszkania.
Zapach obiadu przyprawił mnie mdłości.
Pobiegłam do łazienki, zwracając całą zawartość żołądka.
- Wszystko dobrze ? - usłyszałam głos zmartwionej mamy przez zamknięte drzwi.
- Tak. - odpowiedziałam, wstając i podchodząc do umywalki.
Spojrzałam w lustro i przyglądałam się sobie dłuższą chwilę.
Po kilku minutach wyszłam z łazienki i zamknęłam się w pokoju, odkładając papierowy konik do pudełka.
- Kolejny do kolekcji. - powiedziałam, przejeżdżając po aksamitnym zamknięciu.
Położyłam się do łóżka, przytulając do poduszki, na której zawsze leżał Matthew. Minęło sporo czasu, a jego zapach nadal na niej był odczuwalny.
Zamknęłam oczy i nie wiem kiedy zasnęłam.
Przebudziło mnie w nocy głośne szczekanie psów. - Już niedługo wieczór, jedna z najjaśniejszych gwiazd pojawi się na nocnym niebie. Zerknęłam na zegarek, było koło północy, przeczesałam palcami niesforne włosy opadające na twarz i podeszłam do okna, siadając na parapecie.
Podkuliłam swoje nogi do klatki, widząc swoje odbicie w szkle.
- Już niedługo wieczór, jedna z najjaśniejszych gwiazd pojawi się na nocnym niebie. - przypomniały mi się słowa wypowiedziane przez Matthew.
Spojrzałam w niebo. Syriusz- tej nocy pojawił się tuż przed moim oknem. Najjaśniejsza gwiazda, która świeciła najmocniej.
- Co chciałeś mi przekazać ? - zastanawiałam się w myślach.
Odwróciłam głowę w stronę komody. Jedyne co przyszło mi do głowy w tej chwili to pudełko...

CZYTASZ
Osądzeni
RomanceZnasz to uczucie kiedy czas ucieka Ci jak piasek przez palce, a Ty gonisz za tym, by most po którym biegniesz jeszcze się nie spalił, za to żeby spalił się za osobami, które próbują Cię dogonić. Ostatnim tchem próbujesz biec jak najszybciej, by znal...