Prolog

324 32 18
                                    

Słyszałem jedynie równomiernie roznoszący się po korytarzu stukot butów. Korytarzu, który był zupełnie pusty. Bez ani jednej osoby, bez dźwięku wybijanych wskazówek w zegarze, bez rozmów zza ścian. W zamian tego była jedynie cisza, lodowata, przeszywająca do szpiku kości cisza.

Stukot, który dla dokładności pochodził od samego mnie, roznosił się po całej tej ogromnej przestrzeni. Moje nogi na zmianę poruszały się, pełne chaosu i prędkości przepowiadającej jedynie kłopoty. To wszystko jeszcze bardziej mnie napędzało. Każdy mój ruch, ciężki oddech, sprawiał, że chciałem zatracić się w tej adrenalinie, jak i zarazem strachu jeszcze bardziej.

Spojrzałem automatycznie na moje buty, dostrzegając, jak rozwiązane sznurówki plączą się podczas biegu. Nie zamartwiałem się jednak tym drobnym szczegółem. Następnie uniosłem głowę, upewniając się, że nikogo przede mną nie ma. Moje przeczucia były trafne, było zupełnie pusto. Zajrzałem przez moje prawe ramię, skanując drugi koniec korytarza. Tutaj tak samo.

Przystanąłem przy drzwiach prowadzących do pomieszczenia gospodarczego. Dopiero teraz zdołałem złapać jakiś bardziej znaczący dla moich płuc oddech. Nieprzyjemne pieczenie rozniosło się po poharatanym gardle. Przełknąłem jednak cały ten ból razem ze śliną, wymazując go z pamięci.

Wszystkie korytarze były prawie że puste. Kilkanaście minut temu rozbrzmiał dzwonek prowadzących uczniów na jedną z porannych lekcji. W tym również była i moja klasa, która miała zajęcia na drugim piętrze. Nauczyciele, którzy nie znajdowali się razem z uczniami w salach, przesiadywali w pokoju nauczycielskim. Panie woźne zaczynały swoją pracę dopiero po południu, dzięki czemu nie było tutaj zupełnie nikogo.

Tylko ja.

Wyciągnąłem z kieszeni oznakowany klucz, który powinien idealnie pasować do tego zamka. Nie czekałem długo na to, aby to sprawdzić, Od razu wsunąłem przedmiot do środka. Poczucie ulgi ogarnęło mnie natychmiast, kiedy pod lekkim naciskiem drzwi się uchyliły. Zgrabnie wszedłem do środka pomieszczenia, ukrywając się tym samym przed całym tym strasznym światem.

Mój wzrok powoli powędrował po metalowych regałach, które głównie znajdowały się w tym pomieszczeniu. Były wypełnione wszelakimi rzeczami, kartonami i innymi duperelami. Znajdowały się tutaj resztki dekoracji z apeli szkolnych, kilka książek, globusów i choinek, które były wystawiane na korytarz podczas zimy. Kilka zwiniętych tub papieru zostały porozkładane po wszystkich kątach.

Ostrożnie przeszedłem na drugi koniec pokoju, uważając, aby nie zaczepić się o jakiś wystający przedmiot. Było to dosyć ciężkie, zważając na to, jak duża ilość rzeczy znajdowała się w tak małym pomieszczeniu. Zupełnym cudem udało mi się przejść do jednego z kątów po drugiej stronie i usiąść. Plecak ułożyłem tuż obok siebie, który niewyobrażalnie ciążył mi przez całą tę podróż, czy pod względem fizycznym, czy też psychicznym.

Na samą myśl o tym mocniej zacisnąłem dłonie na ramieniu plecaka. Pozwoliłem, by moje spięte plecy oparły się o ścianę, starałem się ułożyć jakoś wygodniej, jednak nie było mi to dane do zrobienia. Zaczerpnąłem więcej tlenu do płuc, jednak szybko zdałem sobie sprawę z tego, że mi to nie pomoże.

Wszystko w tym pomieszczeniu było takie nagromadzone. Sam fakt tego, że byłem tutaj zupełnie sam, zamknięty w małej klitce bez nikogo kto mógłby mnie zobaczyć. Mogłem zrobić tutaj wszystko, o czym tylko marzyłem.

Dzisiaj zamierzałem spełnić to marzenie.

Nutka strachu przebiegła po moim kręgosłupie w postaci dreszczu. Delikatnego mrowienia, które zapowiadało coś zupełnie większego. Zaczynałem czuć pod palcami delikatny pot, cała wewnętrzna część mojej dłoni była mokra. Przesunąłem nimi po materiale spodni, aby pozbyć się tego.

Nie wziąłem jeszcze wtedy pod uwagę tego, że to tak szybko nie minie, nie za pierwszym pociągnięciem.

Następne były ramiona, ich niekontrolowane drżenie zaskoczyło mnie z początku. Z każdą jednak sekundą zdawało się to być normalne. Współgrało to z dreszczami na plecach i mokrymi dłońmi, czego nie mogłem powiedzieć o moim serce. W przeraźliwym tempie wybijało ono niczym wskazówki zegara.

Mój organizm dobrze zdawał sobie sprawę z tego, co planowałem.

Sięgnęłam jedną dłonią w stronę plecaka, starając się zapanować nad nią. Na chwilę zniknęła w środku, przeszukując jego zawartość. Pierwszy przedmiot odnalazłem od razu, ze względu na jego wielkość nie było to takie trudne. Powoli wysunąłem na wierzch szklane naczynie, wypełnione do połowy bursztynową cieczą.

Napój, który zawsze pił ojciec. Napój, który dodawał mu grozy, pomagał w za leczeniu smutków i w świętowaniu sukcesów. Napój, którego niewyobrażalnie się bałem, czy to przed śmiercią mamy, czy też po niej, kiedy zaczął zażywać tego w ogromnych ilościach. Nigdy jednak nie tracił przez to kontroli, nie osłabiało to go.

Przyjaciele ze starszych klas nadużywali tego, tracili panowanie po wypiciu za dużej dawki. Mieli gorszą koncentrację, chwiejne ruchy, ale za to niczym się nie przejmowali. Ja właśnie potrzebowałem tego znieczulenie, aby pozwoliło mi to chociaż na chwilę odesłać strach w zapomnienie.

Sięgnąłem ręką jeszcze głębiej, doszukując się teraz w plecaku drugiej rzeczy. O wiele mniejszej, nie pochodzącej od ojca i ostatnio moim najlepszym przyjacielem. Drżącą dłonią wyjąłem na wierzch paczkę papierosów, w której nie zostało już za wiele. Prawdę mówiąc, były tu same resztki, przełamane w kilku miejscach, albo ubrudzone ziemią. Moi znajomi tylko tyle byli mi w stanie załatwić.

Spojrzałem z delikatnym obrzydzeniem na kartonowe opakowanie. Automatycznie przypomniałem sobie o swoim pierwszym zaciągnięciu tym przeklętym stworem. Nie chciałem tego, nie chciałem tego próbować i mieć z tym cokolwiek wspólnego. Oni wszyscy na początku mnie do tego zmuszali, aż w końcu i ja poczułem potrzebę palenia. Moje płuca zdawały się źle pracować bez tego drobnego wsparcia.

Nienawidziłem tego, ale także nie miałem tyle siły, aby się temu sprzeciwić.

Rozejrzałem się po pokoju, wypatrując kilku potrzebnych mi rzeczy. Od razu je znalazłem, układając w swojej głowie pewien plan. Plan, który poniekąd miał mnie uwolnić od tego całego strachu, bólu i tęsknoty.

Moje serce zabiło nieco szybciej ze strachu, kiedy podniosłem wzrok na przeolbrzymi budynek przede mną. Stałem na samym środku podjazdu do Uniwersytetu College London. Pomiędzy filarami były rozwieszone promujące banery z logiem szkoły, których nie było w stanie się przeoczyć.

Powoli powlokłem wzrokiem za ludźmi, którzy kręcili się po tym terenie. Wszystkie twarze były tak przerażająco obce. Większość z nich była zapatrzona w swoich komórkach, natomiast pozostali skanowali mnie ostrym wzrokiem.

W ciągu ułamka sekundy zgasiłem w swoich oczach namiastkę tego strachu. Rozluźniłem twarz, zmuszając się do usunięcia wszelkich emocji. Na nowo miałem przeżyć swój pierwszy dzień w nowej szkole, pierwszy dzień z nowymi ludźmi.


Bardzo miło mi was gościć w drugiej części... dziękuję za waszą wytrwałość i to, że pomimo tej przerwy jesteście tutaj razem ze mną.

Mam nadzieję, że życie Tylera, teraz może trochę inne wam się spodoba, a na pewno wciągnie was do czytania.

Jeszcze raz dziękuję...
Do zobaczenia

Ksicja

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: 6 days ago ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Forgive meOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz