Marco

22 2 0
                                    

Marco przebywał właśnie w pomieszczeniu gospodarczym na ich statku. Przeszukiwał on stare rzeczy z archiwum sprzed około trzydziestu lat. To, co odnalazł, zaskoczyło go. Stare zdjęcie, już pożółknięte. Trzymał je w swojej dłoni i z nostalgią patrzył na własną, młodą twarz. To były wczesne lata jego życia, gdzie został dopiero co uratowany przez Staruszka... w sumie to, czemu by nie powspominać tamtych dawnych lat...

--- 30 lat temu ---

To było tak, że, jak zwykle musiał walczyć o jedzenie i znalazł je w skrzyni, którą pilnujący jej strażnik odszedł na chwilę, by zapalić papierosa. Młody Marco rzucił się na ostatnią deskę ratunku, jaka mu pozostała i z gorliwością wtranżolił cały owoc. Smakował okropnie. Ale to nie pierwszy raz jak Marco zjadł coś spleśniałego lub nieświeżego... wystarczy, że jego żołądek już tak mocno nie burczał. Jednak zanim zdążył uciec przed strażnikiem, ten odwrócił się i krzyknął do niego, by się zatrzymał jak Marco już był gotów uciekać. Blondynek zesztywniał i jego podkrążone oczy trzęsły się, zrobił kilka kroków w tył, ale zanim mogło się to zmienić w bieg, ktoś za nim zatrzymał go jedną ręką na jego chudym ramieniu.

— Ani mi się rusz — powiedziała osoba za nim. Marco cały się trząsł i zaczął wyrywać się z rąk oprawcy. Jednak siła dorosłego, zdrowego mężczyzny przebiła jego dziecięcą formę połączoną z wygłodzeniem i wycieńczeniem.

— P-Puść mnie! — wyjęczał, próbując wyrwać się z tego śmiertelnego uścisku. Ale mężczyzna jedynie się zaśmiał i rzucił go przez ramię.

— Zjadł owoc — powiedział ten pierwszy.

— Zgadłem — odpowiedział drugi. Marco rzucał się na boki, krzycząc piskliwym głosem, ale nie mógł uciec... to jego koniec, zabiją go. Mężczyzna uderzył jego głowę o ścianę, sprawiając, że Marco stracił przytomność. Jego świadomość odzyskał potem, a gdy obudził się... czuł się inaczej. Jego ciało było ociężałe, ale puchate? Jakby to ująć, nie czuł się sobą. Pomrugał oczyma, by przystosować ostrość widzenia i... kraty. Złote kraty. Chciał je złapać, ale jedyne co usłyszał to szelest... tak jakby piór. Wydłużył szyję w tył i zobaczył puchatą klatkę piersiową... nie jego. Spanikował. Chłopczyk zaczął obijać się od ściany klatki do drugiej, tak by sprawić, że ta iluzja zniknie. Był w jakimś pokoju, dookoła niego, jedynie białe ściany, trochę komód, zero ludzi. Uderzył głową w kraty i poczuł silny ból, wydał dźwięk skrzeku, nie jak człowiek. Co się z nim stało? To nie możliwe... czy jego życie może być jeszcze gorsze? Jego skrzydła nastroszyły się... wydawał małe ptasie odgłosy aż w końcu lekki świergot... czy on był ptakiem? To było dziwne, bardzo dziwne! Chce wrócić- Właściwie to... nie ma gdzie wrócić, czy ulica to miejsce, gdzie chce teraz być? Może tu jest lepiej- Zanim jednak mógł dokończyć tę myśl... drzwi do pomieszczenia rozwarły się szybko.

Podniósł wzrok i zobaczył osobę w białym przebraniu z bańką na głowie. Jego ciało podświadomie się napuszyło. Osoba miała za sobą dwóch strażników z wcześniej. Podeszli oni do jego klatki i otworzyli drzwi. Myślał, że go wypuszczają, ale jedyne co to został złapany za szyję i trzymany tam, dopóki coś nie zostało włożone na nią. Zakrztusił się i zaczął charcząc, by pozbyć się tego uczucia, że coś go uciskało w przełyku. Ale dźwięki to były jedynie ogłuszone chrząkanie. Ciało ptaka nie było w stanie wykonać takich ruchów gardła.

— Proszę nam wybaczyć za takie zwlekanie z dostawą zwierzątka dla pana... — pierwszy strażnik pochylił się białej osóbce. Dziwiło to Marco. Czemu by chcieli go tak skrzywdzić? Oddychał ciężko na podłodze klatki, jego ciało zmęczone.

— Hah, wystarczy, że nareszcie go mam, a wy i tak dostaniecie karę od mojego tatusia! — Marco widział jak strażnicy wzdrygnęli, ale pokłonili się tej białej osobie jeszcze raz.

Happy Birthday Marco - Po PolskuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz