[Kilka informacji zostało zmienionych na potrzebę fanfika. Proszę się nie czepiać widząc owe błędy :3 (Są one popełnione świadomie).
Dziękuję i miłego czytania <3]~ ~ ~
Godziny zamieniały się w minuty, minuty stały się sekundami. Poczucie czasu straciło na wartości.
Czas przestał mieć znaczenie, stał się nic nie wartym elementem układanki, bez którego pozostawała taka sama. Bez zmian, bez skaz.Jesienny wiatr, dawał o sobie znać, różnokolorowe liście szelaściły pod podeszwami masywnych butów.
Cmentarz pogrążony był w ciszy, z dala od głównej ulicy i zamieszkałych dzielnic. Pole, na którym prócz nagrobków i kilku drzew nie było nic.Zatrzymałem się przed jednym z wielu nagrobków, jednak to widok tego nazwiska bolał w inny sposób.
Lekko starte litery, ledwo pozwalały na odczytanie imienia i nazwiska, a te wyraźne nie tworzyły żadnego sensownego słowa. Mimo wszystko doskonale wiedziałem, kogo zakopano w tym miejscu. Ułożyłem bukiet białych kwiatów - Azalie, tyle razy to właśnie o nich słyszałem. Nigdy nie potrafiłem zapamiętać tej informacji, że to właśnie azalie zajęły wyjątkowe miejsce w twoim sercu. A jednak, stałem tu teraz, kładąc je na twoim nagrobku.—To już trzydzieści lat.– zaśmiałem się ponuro, a łzy zagościły w koncikach moich oczu.
—Niesamowite... Tyle razy mówiłem, że nie poradzę sobie bez ciebie obok, a jednak nadal się jako tako trzymam.– pojedyncza łza spłynęła po moim policzku.Otuliłem się szczelniej kurtką, gdy niespodziewanie zawiał mocnieszy wiatr.
—Nie wiem co robić. Nawet nie wyobrażasz sobie ile bym oddał za jedną rozmowę z tobą. Przy tobie wszystko zdawało się prostrze, zwyczajnie lepsze...– ucisk w moim gardle zwiększył się.
—Kurwa... Tak bardzo zjebałem, że nie wiem od czego zacząć naprawienie tego wszystkiego. Wszystko się sypie, a najgorsza jest świadomość tego jak bardzo cię zawiodłem. Nigdy nie miałem taki się stać, obiecywałem. I dowiodłem, że moje obietnice są gówno warte.– mój ponury śmiech, zanikł gdzieś wśród dzięków wiatru i kraczących kruków.—Michael...?– usłyszałem ten przeklęty głos.
Wziąłem wdech, a nawet dwa. Nie byłem gotowy na to spotkanie, bo zwyczajnie nigdy miało do niego nie dojść. A jednak los pragnął ponownie skrzyżować nasze drogi, musiałem się z tym pogodzić i przyjąć to wyzwanie.
—Cześć ojcze.– mruknąłem zerkając w jego kierunku.
Siwy już mężczyzna, którego twarz jedynie zmieniła się o nowe zmarszczki, podszedł bliżej nagrobka. Staliśmy ramię w ramię, a absurd tej sytuacji nie mieścił mi się w głowie.
—Azalie.– uśmiechnął się delikatnie.
—Twoja mama je kochała, miały dla niej wyjątkowe znaczenie.—Wiem.– tak bardzo pragnąłem by zamknął się raz na zawsze.
Cisza jaka powstała między nami, była wyjątkowo głośna. Mężczyzna nie wytrzymał w niej długo, gdyż po chwili brutalnie ją przerwał.
—Jak w wojsku?
To pytanie uświadomiło mi, jak bardzo relacje moje i mojej rodziny nie istniały od jej śmierci.
—Nie służę już od dziesięciu lat.– schowałem zmarznięte dłonie do kieszeni kurtki.
—Oh... Naprawdę? Myślałem, że nadal wzbijasz się po szczeblach wojskowych. Na jakim stanowisku zakończyłeś służbę?– zapytał, jakby rzeczywiście interesowało go życie własnego syna.
CZYTASZ
Azaleas - Laborant
Fanfiction[One Shot] "Godziny zamieniały się w minuty, minuty stały się sekundami. [...] Prawdziwą rodziną."