Rozdział 36

333 41 20
                                    

Peter siedział przy biurku, wtapiając wzrok w pracę domową z historii. Po raz kolejny przewrócił oczami, mając w głowie jedynie jak bardzo nienawidzi tego przedmiotu. Naprawdę, rozumiał, że przeszłe losy świata są bardzo ważne. Jednak co go do cholery interesuje jakaś depesza Pruska, czy czym był ruch risogmento. Zdecydowanie wolał przedmioty ścisłe, z którymi nie miał żadnego problemu. Nie miał głowy humanisty, nienawidził lektur napisanych nie zrozumiałym językiem czy historii, która mu się nigdy nie przyda. Odchylił się ponownie na niezbyt wygodnym krześle. Spojrzał na zegar, zauważając, że mija już godzina od kiedy zasiadł do tego głupiego zadania. Jęknął w myślach, karcąc siebie samego, że nie może się skupić. Może to było przez fakt tego, że nienawidził tego zasranego przedmiotu? Może to było przez fakt, że Diana ma iść za parę godzin do pracy, a on zostanie ponownie sam z Lucasem? A może dręczyła go inna rzecz, która od kilku dni nie dawała mu spokoju?

Brunet, wiedząc doskonale, że i tak tego nie zrobi na jutrzejsza lekcję z panią profesor Geist odłożył długopis i wstał z krzesła. Podszedł do drzwi, aby upewnić się, że domownicy są z dala od jego pokoju. Gdy usłyszał rozmowę małżeństwa w kuchni, ponownie zamknął drzwi. Ukucnął przy łóżku, spod którego wyciągnął szary, zgnieciony plecak. Usiadł po turecku na podłodze i niepewnie go otworzył. Ostrożnie wyjął czerwono-niebieski strój z plecaka. Zaczął wpatrywać się w znak pająka na klatce piersiowej, jak w jakąś mantrę. Nie założył go od prawie trzech, a może czterech tygodni. Tak bardzo był załamany, że nie miał siły, nie miał odwagi. Jednakże, czy go to usprawiedliwia?

"Jeżeli umiesz to co ja.. a nie robisz nic.. to kiedy dzieje się coś złego, to twoja wina"

Przypomniał sobie swoje własne słowa do Tonego. Cicho westchnął, ściskając miękki materiał. On miał spore problemy i odpuścił.. odpuścił innych problemy. Odpuścił pomoc innym, odpuścił ratowanie ludzi, zaprzepaścił swój dar. Cztery tygodnie.. ile.. ile ludzi musiało przez to ucierpieć? Ile istnień musiało zginąć i odejść na tamten świat? Ile z nich myślała, że przybędzie pomoc na czas? Że ktoś ich uratuje? Ile członków rodziny nie wróciło do domu?

Zawiódł. Po prostu zawiódł, stawiając siebie, ponad dar, jakim jest ludzkie życie. W kącikach jego oczu zapętliły się łzy, które po chwili spłynęły po policzku chłopca. Słone kropelki z jego twarzy spadały na strój. Tam znikały wsiąkając sprawnie w miękki materiał. Nie wiedział co ma zrobić. Dalej się bał. Dalej nie miał odwagi. Dalej był tchórzem. On nie był bohaterem. Nie był i nigdy nie będzie. Bohater, kim jest właściwie bohater w oczach Parkera? Bohater jest nieustraszony, nie boi się bólu, nie boi się śmierci, nie boi się nikogo ani niczego. Jest konsekwentny, zdyscyplinowany, twardy.. odważny. Nastolatek był skrajnym przeciwieństwem tego. Bał się bólu, bał się wszystkich, nie był konsekwentny, nie był twardy, nie był odważny. Był zwykłym śmieciem. Ten pająk powinien ugryźć kogoś innego. Kogoś kto byłby dobrym bohaterem, przykładem dla innych, dla społeczeństwa. A nie zwykły tchórz, jakim był Peter Parker.

Licealista cisnął strojem do środka plecaka, aby pośpiesznie go zamknąć. Przymknął ciężkie powieki, spod których wypłynęły ostatnie łzy żałości. Już wiedział co ma zrobić. Jednak przed tym.. ostatni raz chciał poczuć ten wiatr we włosach. Tą wolność, a raczej jej namiastkę, latając pomiędzy budynkami. Poczuć się choć na chwilę dobrze. Choć na parę głupich minut zapomnieć o wszystkich jego smutkach.

Zgarnął plecak na ramię i wyszedł przez drzwi. Podążył do kuchni, gdzie zastał Dianę i Lucasa. Przypatrywał im się przez chwilę z boku. Małżeństwo miało błysk szczęścia w oczach. Patrzyli się na siebie ze szczerym uczuciem, obrzucając się mąką od robionych przez nich cynamonek. Blondyn usadowił swoją dłoń na tyle jej głowy, przysuwając ją, aby złożyć na jej czole czuły pocałunek. Kobieta cicho zachichotała, patrząc z miłością na jej wybranka. Byli szczęśliwi. Zakochani. Los im zesłał siebie nawzajem, aby się dopełniali. Nie raz pani Gonzoles mu opowiadała, jak to poznała kochanka jeszcze w liceum. Jak jej głupawo dokuczał przez trzy lata, a pod koniec zawstydzony zaprosił ją na bal. Kobieta darzyła szczerym i prawdziwym uczuciem go, co było widać na goły rzut oka. 

Please, have mercy on me | Irondad | SpidersonOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz