Słoneczne promienie przebijały się przez okno. Niebo było jaskrawo niebieskie. Fale morza podmywały subtelnie piasek, który stawał się taki mokry... wilgotny. Mewy oferowały swą najpiękniejszą ofertę ballad zniesionych swym czystym głosem... a szum wody dodawał marzycielskiego charakteru atmosferze...
Nagle wszystkie dźwięki i doznania rozpłynęły się w mgnieniu oka, a na ich miejsce wkroczyły krzyki i wrzaski panujące w szpitalnych warunkach. Głosy lekarzy, pielęgniarek, ludzi wstrząśniętych widokiem tak strasznie wyglądającej młodziutkiej dziewczyny przypominały niczym odgłosy na jarmarku. Rose opuszczała swój przyjemny sen otwierając ledwo oczy. Była cała we krwi. Dłonie, włosy, głowa, szyja... całe ciało. Nie mogła nawet ruszyć palcem u lewej dłoni. Po jej policzkach popłynęły stróżki łez, które nie mogła zatrzymać.
- Obudziła się! Mamy ją! - Krzyknął jeden ratownik medyczny patrzący na nią ze współczuciem i radością, że nic jej nie jest. Przeżyła. Przez zapłakane oczy dostrzegła, że ma piękne grafitowe oczy i czarne jak węgiel gęste włosy.
- Co ty mówisz David!? - Odpowiedział pytająco drugi. - Cud! Tego inaczej nie da się wytłumaczyć!
Nosze wreszcie dotarły do wolnego łóżka, na które ją przeniesiono używając niewielkiej siły. Była bardzo wychudzona i blada. Co najgorsze - połamana. Gdy poczuła jakże miękką i cieplutką pierzynę, zapadła ponownie w długi sen. Tym razem sen spokojny. Tu go nie było. Tu on nie istniał. W tym czasie lekarz prowadzący jej kartotekę zlecił szereg badań i leków, które pielęgniarki mają nowej pacjentce podawać.
Ten dzień był dniem bardzo drażliwym dla Jonathana. Chodził po całym domu zdenerwowany dzwoniąc co pięć sekund do swych ludzi.
- A co mnie to kurwa obchodzi?! Dobrze suce, że jest w szpitalu. Chciałem być miły! Ona nie! Dostała to na co zasłużyła już pierwszego dnia. Niech podziękuję swojemu sarkastycznemu wygadaniu i wiecznej nieśpiącej bystrości. Po chuj ty mi w ogóle zwracasz dupę tymi nowelami? Masz mi przeszukać wszystkie szpitale w tym mieście. Inaczej to ty w którymś z nich wylądujesz na intensywnej terapii. Rozumiemy się? - Rzucił komórką z całej siły o ścianę. Telefon pokruszył się na najdrobniejsze elementy, po których chodził Jo.
- Usiądź do cholery. Nic nie zrobisz. Błagaj teraz Boga, aby nikt nie widział sprawcy wypadku. - Powiedział spokojnym tonem głosu jego ,,przyjaciel" Thomas. Na jego kolanach siedziała rudowłosa prostytutka, która co chwile dotykała go od góry do dołu tipsem ocierając sie przy tym swymi prawie nagimi pośladkami. - Szkoda by było gdybyś trafił do paki. - Zaśmiał się szyderczo.
- O co ci chodzi? Nikt nie widział to po pierwsze. A na dodatek auto jest zarezerwowane na takie małe... hmm ,,wzruszająco smutne sytuacje". - Zrobił cudzysłów w powietrzu żywo gestykulując.
- Bo to kurwa ja dostane pierdolony ochrzan od szefa! Nie potrafisz krótko trzymać tej ździry?! No pytam się!
- Co miałem zrobić? Chciał ją żywą. Piękną. Miałem ją mu przynieść posiniaczoną i poranioną?!
- No nie! Lepiej mu ją przynieść połamaną! Brawo mistrzu! Gratuluje toku myślenia!
- Nie miałem wyboru. Poleciałaby na policje. Przypominam ty także byś dostał po 4 literach. Tak czy siak.
- Jest jeden problem, synu. Ja mam o połowę więcej lat niż ty, wiem co robić w takich sytuacjach, jestem doświadczony w tym co robię. I jeszcze jedno! Ja jak coś robię to zawsze myślę! I zawsze mam alibi Sherlocku! - Poderwał się z miejsca blond włosy mężczyzna zrzucając tymczasem ze swych nóg łaszącą się do niego kobietę. - Sądzę, że twój pobyt sie tutaj przedłużył. Jeżeli nie chcesz abym powiedział szefowi... spoko. Dajesz mi te ździrę na tydzień. Później się zobaczy. - John próbował przekalkulować słowa wypowiedziane przez ich autora. Był pewny, że się przesłyszał. Nie chciał mu jej dać. Była jego mimo wszystko.
- Chyba żartujesz! - Skomentował to ostrożnie patrząc mu prosto w oczy. Próbował opanować swoją agresję i chęć skręcania Thomasowi karku.
- Naturalnie, że nie. To taka mała transakcja. No co? Nie podzielisz się?
- Ile za nią mi dasz? - Wypowiedział pytanie mrugając z niedowierzania.
- Ja? Mam ci jeszcze płacić? To jest jakaś ukryta kamera? Chcę ją za darmo. - Oznajmił z łobuzerskim uśmiechem. - Skoro nie.... - Wskazał ręką w stronę drzwi zewnętrznych.
- Czekaj.... zgoda. Daj mi tylko czas gdy wyzdrowieje. Chcę z nią jeszcze pobyć.
- Tik... tak.... - Pukał opuszkiem palca w złoty zegarek w rytm przesuwającego się sekundnika.
- No kurwa proszę.
- Nie.
- Tak... zbawi cię chociaż tydzień? Jak mówię, że będziesz ja miał to znaczy, że będziesz ją miał. Jeszcze klęczącą przed twoimi nogami. Zgoda?
- Niech stracę. Zgoda. - Mężczyźni uścisnęli sobie oboje dłonie na wyraz zrozumienia zasad ustnej umowy. Umowy niesamowicie trudnej i obiecującej.
Pod wieczór Rose obudziła pielęgniarka wstrzykująca błękitną substancje w wenflon.
- Dzień dobry. - Powiedziała starsza pielęgniarka obdarzając dziewczynę ogromnym uśmiechem.
- Dzień dobry. Która godzina? - Wybełkotała z trudem poruszając ustami.
- Około 19;32. Dostała Pani piękne czerwone róże. - Skończyła wstrzykiwać lek zabierając ze sobą tackę z fiolkami płynnych cieczy.
- Jak to róże?! Od kogo?! - Podniosła się gwałtownie z łóżka ignorując ogromny ból połamanych żeber i równie ogromnych zawrotów głowy.
- Nie mam pojęcia złotko, ale ten ktoś musi bardzo mocno cię kochać.
Kochać... tylko, że akurat osoba o której myśli... nie potrafi kochać.
- Proszę Pani mam prośbę, czy mogę porozmawiać z moim lekarzem? To pilne.
- A w jakiej sprawie? Ja mogę wszystko przekazać. - Złapała ją za rękę darząc matczyną opieką.
- Dziękuję, ale to... prywatna... intymna rzecz. - Naciskała próbując znaleźć odpowiednio przekonywujący przymiotnik.
- Rozumiem. Oczywiście, że zawołam. Chwilkę... - Wyszła z sali zostawiając uchylone drzwi do jej boxu, w którym była na jej szczęście całkowicie sama. Mając możliwość głośno rozmyślając co robić dalej.
- Witam. Doktor Jack Brown. Jak się czujemy? - Do pomieszczenia wszedł niskiego wzrostu lekarz dziewczyny. Był sympatyczny. Wyglądał na około 50-tkę i był sporo przy kości, która pasowała mu do typowej amerykańskiej urody.
- Dzień dobry, tragicznie... mam do Pana prośbę. - Zaczęła niepewnie.
- Słucham.
- Czy jest możliwość przetransportowania mnie do szpitala... w Nowym Yorku? Ja tam mieszkam, mam rodzinę. Czeka ona na mnie. Błagam. Chodzi za mną pewny mężczyzna, który... on mnie... on mnie prześladuje jak jakiś stalker! Błagam o pomoc. Poinformowanie policji, kogokolwiek. - Kolejno wypowiadane sylaby zdań znacznie go bawiły.
- Niezły żart. Ah te nastolatki. Aż tak uderzyłaś głową w maskę samochodu? Jak się lepiej poczujesz podasz mi swoje dane do twej karty szpitalnej. Zrobimy ci zresztą jutro z tomografię komputerową, rezonans i prześwietlenie... - Odpowiedział opuszczając sale i nawet nie spoglądając w oczy młodej pacjentce, która była w szoku. Rozumiała, że osoba która ma 17 lat w Ameryce może samodzielnie sprawować decyzję i odpowiedzialność. Mimo wszystko urodziny miała dopiero za 2 tygodnie. Do tego czasu obowiązuje mimo wszystko powiadomienie dorosłych. Dlaczego on tak dziwnie zareagował?
Drzwi się zatrzasnęły, a ona wpadła w głęboki szloch płacząc na cały głos. Straciła ostatnią nadzieję czując, że jest zdana sama na siebie.
---------
Udało się to dzisiaj wstawić! High Five! Mam nadzieję, że się podoba! Dziękuję Wam misiaki za każdy komentarz! Sprawiacie, że ta mała 16 latka chce krzyczeć ze szczęścia! Dziękuję <3 Przepraszam też za wiele przekleństw, ale to jest jak najbardziej potrzebne i to jakbym zmieniła – cały rozdział byłby taki... mało przejmujący. Przesyłam całusy :*
CZYTASZ
SPRZEDANA PRZEZ PRZEŚLADOWCĘ OPĘTANEGO MIŁOŚCIĄ
RomancePiękna i mądra 17 letnia Rose, żyje sobie spokojnie w malowniczym miasteczku Georgia. A przynajmniej to takie pozory. Rose od 2 miesięcy prześladuje prześladowca, który wysyła do niej codziennie sms'y z wierszykami miłosnymi. Dziewczyna próbuje głęb...