Rozdział 26

79 7 2
                                    

Harry krążył po pokoju, nie widząc w tym najmniejszego celu, a jednak nie zamierzał przestać. Rozpierała go energia, dzięki której mógłby skomponować przynajmniej kilka piosenek, przebiec maraton, czy nawet niczym Tony Stark w jedną noc zostać ekspertem w dziedzinie fizyki kwantowej. Nie zależało mu jednak na żadnej z wymienionych wcześniej rzeczy. Harry chciał tylko cofnąć się w czasie, wrócić do wczorajszej nocy w klubie i za magicznym pstryknięciem palców sprawić, żeby nigdy się nie skończyła. Chodził po pokoju nieustannie machając rękami, bez końca pokonywał odległość od łóżka do okna, w tę i z powrotem. Nie miało to absolutnie żadnego sensu. Wciągnąwszy siwe, prawie nieużywane spodnie od dresu włożył do ich kieszeni ipoda i związał włosy. Było popołudnie, dość późne, ale wystarczająco wczesne, by było jeszcze całkowicie jasno. Narzucił na siebie rozpinaną bluzę do kompletu i zamknąwszy laptopa wyszedł z pokoju. W przedpokojowej szafie poszukał sportowych butów, których nie wkładał chyba, że... no właśnie.

-Kogo my tu mamy – usłyszał głos przyjaciela, w którym zabrzmiała nuta kpiny- Harold Styles idzie biegać. Zaczekaj, zrobię zdjęcie i wyślę twojej matce – Louis zaczął śmiać się bardzo głośno, po czym wziął kilka chipsów z paczki, którą trzymał w ręku – Wiesz, do twarzy ci w tej kitce – mrugnął do niego zalotnie, a Harry wywróciwszy oczami zaczął sznurować czarne adidasy.

-Nikt nie zepsuje mi dzisiaj humoru – powiedział unosząc brwi – nawet ty, Tomlinson. – podniósłszy się do góry poklepał go po ramieniu, po czym wyciągnął chipsa z paczki – jeśli zjesz je wszystkie, też będziesz musiał o tym pomyśleć – skierował wymowne spojrzenie na sportowe buty i pomachawszy energicznie do skonsternowanego przyjaciela ruszył w stronę drzwi. Po jego wyjściu Louis jeszcze przez chwilę stał ze wzrokiem utkwionym w paczce z przekąskami, po czym wytarłszy dłonie o ciemne spodnie odłożył ją na stół.

-Przytyłem? – spytał sam siebie wciągając wzrok przed lustrem i prężąc przy tym mięśnie, jednak ku własnej uldze nie odnotował nigdzie dodatkowych centymetrów. Gdy spojrzał na lekko uchylone, ciemne drzwi, przyjaciela już dawno nie było.

Nie wiedział, czy ma ochotę biegać. Nie miał pojęcia, dlatego zdecydował się włożyć słuchawki do uszu i w najgorszym wypadku po prostu pospacerować. Ruszył spokojnym truchtem, by po chwili przyspieszyć. Z jego kondycją nie było tak źle, jak sobie wyobrażał, co odnotował z wyraźną ulgą. Zmęczył się dopiero przebiegnąwszy dobre kilka kilometrów. Zaczynało się ściemniać i choć spokojnie mógłby już wracać do domu, zadowolony, że zapewnił sobie absolutnie satysfakcjonującą dawkę dziennego wysiłku, on postanowił biec dalej. Był wystarczająco daleko od swojej dzielnicy, a całkiem niedaleko zaczął zauważać znajomo stojące szeregowce w pastelowych kolorach. Pobiegł w dół ulicy, aż zatrzymał się pod jednym z nich. Zaśmiał się pod nosem zdając sobie sprawę, jak niewdzięczną sztuczkę spłatał mu jego mózg. Biegł tam zupełnie bezwiednie, nie zastanawiając się nad kierunkiem, zupełnie jakby ktoś albo coś nadało mu go z góry, nie pytając chłopaka o zdanie. Znalazł się pod domem Rosemary. Tym samym, do którego odprowadzał ją nad ranem, kiedy oboje byli ostro pijani, a jednak on starał się trzymać pion i prowadzić dziewczynę prosto. W środku paliło się blade, pomarańczowawe światło lampki. Usiadł na murku pod jej oknem, gotów zawrócić i ochrzanić się zdrowo w myślach, za to, że tu przyszedł, ale wszystkie jego zamiary zniszczył drobny, leżący pod jego stopami, czarny kamyk. Podniósł go, po czym obrócił znalezisko w palcach. W tej oto chwili stał się więźniem wszelako pojmowanej formy. Nie był oryginalny, ba, powielał doskonale wszystkim znane, banalne konwenanse. Nie robił czegoś, czego nikt nie mógłby zobaczyć w żadnym filmie, wręcz przeciwnie. Rzut kamieniem w okno dziewczyny plasował się na samym dole oryginalnych sposobów podrywu i był stary jak świat. Jak typowy, beznadziejny Romeo trzymał w dłoni kamyk tylko po to, by cisnąć nim w okno. Tyle, że w filmie szyba w oknie nigdy nie pękała. W rzeczywistości oczywiście istniała taka możliwość, za co przeklął w duchu wszystkie komedie romantyczne, nakłaniające ludzi do głupich, często zupełnie niemożliwych do zrealizowania pomysłów.

A milion little pieces | 1DOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz