Kazutora.
Kazutora Hanemiya.
Człowiek pozbawiony poczucia obowiązku, prawdy i logiczności. Tonął po uszy w kłamstwie i naiwnosci. Był osadzany, padł ofiarą przemocy jak i sam popełnił ten niewybaczalny grzech, było nawet gorzej.
Daleki od sukcesu albo to sukces był daleki od niego, już nie wiedział, już nie wiedział czemu i komu ufać, już nie wiedział co jest prawdą, a co kłamstwem, ponieważ sam nie posiadał własnej woli. Godność też poszła się jebać, było jej tak mało, że nie ma sensu tego przeliczać, nie było co już zbierać pod tym względem.
Szukał wszędzie najprawdziwszego szczęścia i doszukiwał się najprawdziwszej miłości, przyodzianej w kolory i emocje oraz zrozumienia pochodzącego od istoty ludzkiej, a nie tylko sztucznej inteligencji, która nie miałaby prawa bytu istnienia, gdyby nie ludzie którzy uznali, że lepiej zastąpić coś tak cennego jak okrutna rzeczywistość czymś nieprawdziwym i wykłamanym, znacznie lepszym i przyćmiewającym ..był człowiekiem, a nie zepsutym sprzętem.
Podstawa nad podstawami.
Ale co się dziwic skoro życie boli. Ale co się dziwić skoro już został dogłębnie zraniony i szukał ratunku którego nie dostał, a tonący brzytwy się chwyta, czyż nie tak było?
Zabłądził, zagubił się aż do cna, biedaczek.
Końcowo natrafił na źródło totalnej głupoty i rozczarowania przebrzydłym społeczeństwem. Szukał dobrych ludzi, a znajdował zdesperowanych zagubionych, wyniszczających siebie i innych.
Chcieli umrzeć. On też chciał, do tej pory jest na granicy przepaści pomiędzy głośnym, sinusoidalnym życiem, a bolesną, błogą i zakańczającą wszystko w bezbronnej ciszy, śmiercią.
Wierzył w życie po śmierci, ale bał się tego. Bał się gdzie trafi i co się z nim stanie, pomimo że ufał Bogu.
Już zarezerwował sobie miejsce w piekle choć nigdy nic nie mówił.
Myślał, krwawił cicho, żyjąc, żył cicho, krwawiąc.
Pragnął być czyjś, żłudne marzenie, które przez chwilę zostało spełnione, ulotne niczym wiatr i grzeszne jak jego myśli, jakby nigdy nie zaistniało - odleciało daleko, daleko i nigdy nie wróciło pozostawiając za sobą rozciągająca się wzdłuż i wszerz pustkę i zdezorientowanie. Chciał być w czyjiś ramionach, poczuć się kochany, zadbany, bezpieczny, pożądany, a końcowo dałby się pewnie jak zawsze wykorzystać...żałosne
Sam już nie wiedział czy bycie naiwnym to wada czy zaleta. Trudna rozkmina.
Chciał po prostu poczuć że żyje
Chciał nauczyć się czuć na nowo
Chciał poczuć czyjeś ręce na swoim ciele, poczuć czyjeś usta na swoich, poczuć czyjeś ciepło i zimne rece. Pragnął usłyszeć bicie czyjegoś serca, usłyszeć czyiś głos, czyjeś jęki i westchnienia. Pragnął połączyć się z kimś dotkliwie sercem, duszą, ciałem, a ostatecznie stać się jednością i przynależeć do Boga i moc mu jego stóp w końcu zaznać spełnienia i niekończącego się szczęścia.
Niemrawo dążył do tego.
Jednak on sam się ograniczał, nie umiejąc pozbyć się łańcuchów zdartego i zbrukanego krwią i grzechem sumienia. Dokładnie, sam się ograniczał i nie potrafil z tego wyjść, mimo że wiedział że czeka prostsze, pozbawione trosk o stokroć życie, jeśli uda mu się tego dokonać.
Próbował.
Próbował nie umrzeć, nie stracić kontroli - nad ciałem, słowem, emocjami, własną duszą.
Próbował nie zwariować.
Czuł się kochany i pożądany przez krótką, ulotną chwilę. Strata czasu, albo coś jest na zawsze albo wcale..
Jednak nie wiedział czy było to szczere, ale ze strony tej drugiej osoby, dość nieoczywistej, nigdy się nie dowiedział czy było to prawdą. Czuł się kochany przez chwilę ale nie wiedział czy to przypadkiem nie było jego wyobraźnią i brutalnym złudzeniem.
Miał schizofrenię, miewał halucynacje, bawił się w berka z żyletka i próbował zapomnieć o dręczącej go przeszłości, która miała uczynić go silniejszym, zajebistym człowiekiem, a zamiast tego odciskała piętno, ciężkie, mosiężne i jakby nieodwracalne.
Wiedział, że musi coś z tym zrobić, wiedział że musi działać, bo tylko on sam sobie pomoże, nikt nie zrobi tego skuteczniej.
Wbili mu kolejny gwóźdź do trumny. Wbili mu kolejny nóż w plecy, teraz wygląda jak wystraszony jeż, który przestraszył się nagłego podmuchu wiatru w letni dzień.
Był dobrym człowiekiem, o dobrym sercu i dobrych zamiarach, nie krył entuzjazmu kiedy coś było ponad jego poziom spokoju, złość i nienawiść wyciekała dopiero po czasie, kiedy nie mógł już dłużej tego trzymać w sobie.
Musiał sobie ulżyć, nie tylko ręką.
Z czasem stał się zepsutym przez ludzi, przez świat przez samego siebie.
Rodziny nigdy nie miał poukładanej, wręcz rozpizganą. Zazdrościł dosłownie każdemu, kto taką miał. Zasługiwał na więcej, ale nie było mu to dane.
Walczył. Walczył i nie poddawał się, wiedział że kiedyś jeszcze będzie pięknie.
Baji zostawił mu tylko Chifuyu albo raczej..To on był pozostałością po zmarłym przyjacielu. Tak, to Kazutora był tym który został by towarzyszyć blondynowi o ujmujących turkusowych aż oceanicznych oczach, które i tak teraz straciły swój blask i stały się dość wyblakłe, bezdenne.
Był, po prostu był jakąś cząstka Bajiego Keisuke. Oboje byli.
Tak samo jak w Takemichim widzieli brata Mikeya, Shinichiro, tak w Kazutorze i Chifuyu dostrzegali Bajiego. Ujmujące i bolesne.
Chciał nauczyć się czuć na nowo.
.Finalnie zwariował.
⁉️Oto prolog dość pokręconej historii, która jest specyficzna na swój sposób⁉️
Pozdrawiam ludzi z przyszłości. Ja tkwię nadal w przeszłości.
Jestem w 2021 a przecież jest 2024
:)Nokk<3
🩷🤍🖤❤💜🧡💛
CZYTASZ
Syn marnotrawny /🖤Kazutora Hanemiya❤/
Short StoryKrótka opowieść/ historia opisująca życie Kazutory Hanemiyi moimi oczami (składa się z prologu i dwóch rozdziałów) 😇 (może zaistnieć nawiązanie do canonu, ale większość jest całkowicie mojego autorstwa) Ah Kazutora >>>🌹🌹🌹 Pozdrawiam i życzę m...