Wojny i wojenki (3)

53 14 102
                                    

LUDWIKA

Dźwięki docierały do niej przytłumione, świat wydawała się przysłonić mgła.

— Zajmij ją! — rzucił Bartek i zaraz padł na kolana, zabierając się do pisania sigila.

Robertowi, bo to chyba do niego było, nie musiał powtarzać, bo ten już pędził prosto na tę... strzygę? To coś było wielkie, miało przynajmniej trzy metry i przypominało dziwny miks między golemem a przypalonym kurczakiem, któremu ktoś dla głupiego żartu doczepił stalowe szpony do skrzydełek i nóżek. Trochę żałośnie, trochę zabawnie, niebezpieczne, jeśli się miało choć cień pojęcia o tym, do czego były zdolne strzygi. Potwór ryknął, zamachnął się na biesa, ale chyba zwęglone skóra utrudniała mu ruchy, bo Rokita sprawnie uniknął ataku i wpadł na bestię z impetem.

Nie śledziła tej walki tak uważnie, jak powinna, bo jej rozbiegany wzrok cały czas wracał do nieruchomej sylwetki ojca leżącej na spalonej trawie. To... to nie było możliwe. Tato przecież...

Ramzes zaczął działać pierwszy. Wylądował na plecach Eryka, delikatnie dziabnął jego garnitur.

„Żyje" — oświadczył, po czym znów poderwał się do lotu.

Tyle wystarczyło, żeby Ludwika wreszcie się ruszyła, skoczyła do przodu, dopadając do Twardowskiego i dwóch pozostałych ciał obok niego, które w tej chwili zupełnie jej nie obchodziły. Leżał twarzą do ziemi, ale nie widziała nigdzie śladów krwi, tylko kilka wciąż aktywnych sigilów ochronnych. Skoro były aktywne, to znaczyło nie tylko, że żył, ale i walczył. Przewróciła go na bok i z ulgą dostrzegła, że z przodu też nie było ran, miał krew, ale tylko na dłoniach i chyba nie swoją. Patrzyła na spokojną bladą twarz na fioletowy blask ochronnego kręgu Wirmana, który narysował na sobie. Czuła niepokój, dyskomfort i dysonans.

— Tato? — potrząsnęła nim delikatnie. Skupiona na znajomej, trochę kanciastej twarzy dostrzegła, jak pod opuszczonymi powiekami poruszają się jego oczy. Śnił? Wtedy to poczuła, uderzenie magii, przed którą instynktownie wzniosła barierę. Mentalmagia: chaotyczna, pozbawiona kierunku buzowała ponad całym ogrodem.

Ludwika podniosła głowę w idealnym momencie, żeby dostrzec, że złote oczy strzygi wpatrują się w nią. Robert? Podnosił się z ziemi kilka metrów dalej, ułamał mu się róg. Bartek? Wciąż pisał w pełnym skupieniu. Ramzes i Mgła fruwali wolno wokoło strzygi, usiłując odciągnąć uwagę strzygi.

Przez jedno uderzenie serca czuła się jak ofiara przed głodnym drapieżnikiem, jednak zaraz wrażenie zaraz zastąpił gniew. Duszona we wnętrzu wściekłość na Roberta, na blond kanibala, na Łukasza, na mory i na siebie, bo spędziła ostatnie lata z głową w dupie, ignorując narastający kryzys. A teraz Węgrzy definitywnie planowali rewoltę, ojciec był nieprzytomny, Robert nawet nie niewierny, bo przecież sama chciała bez zobowiązań, a ten nieopierzony skwarek jeszcze miał czelność się na nią gapić. I co jeszcze? Może jej grozić?

Wściekłość hydromagini nie buchała płomieniami, ona zamarzła w żyłach lodem. Nawet poparzona strzyga w większości składała się z wody. Teraz każda cząsteczka tejże nagle zamarła, gwałtownie powiększając swoje rozmiary. Drobne igiełki lodu atakowały na poziomie komórkowym, rozrywając organelle. Natychmiast wskoczył czynnik regeneracji, ale jak scalić błonę komórkową, kiedy jak wciąż tkwi w niej kawał lodu?

Strzyga zamarła, zszarzała, coś w niej zachrzęściło, kształt zmienił się, napuchł w dziwnie kanciasty sposób. Zniekształcone, żółte oczy wypadły jej z orbit. Ludwika czuła jak wypływa z niej moc, a razem z nią wściekłość i bezradność. Było coś ekstatycznego w tym uczuciu, że przestała zwracać uwagę na to ile energii traci. Aż zakręciło się jej w głowie.

Magowie robią, co chcąOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz