Rozdział 6

35 3 11
                                    

Wróciłam do domu dokładnie minutę przed moimi siostrami i mamą. Nie udało mi się zrobić nic. Miałam kłopoty, choć może tym razem odpuści? Nikła nadzieja rozlała się po moim sercu.

Kurtkę, którą podarował mi na przetrzymanie Lockwood odłożyłam do szafy. Nikt nie mógł mnie w niej zobaczyć. Wtedy miałabym jeszcze większe problemy.

– Nie odkurzyłaś – stwierdziła mama. Jedno spojrzenie na ciemną podłogę i już wiedziała – Czemu tego nie zrobiłaś? Miałaś dużo czasu – zirytowana, powiesiła płaszcz na krześle w jadalni.

– Musiałam zrobić plakat na geografię z… – przerwałam.

– Z? Mów, dziecko. Jestem zmęczona. I czemu te buty są całe mokre? – wskazała na moje trampki – Idź je połóż przed kominkiem. Przy okazji go rozpal.

Czekałam na jeszcze coś z jej strony, ale kolejna fala nie przyszła. Poszła do swojej sypialni. Nie ciągnęła rozmowy. Ja natomiast wzięłam swoje buty i położyłam tam gdzie kazała mama. Wyszłam na zewnątrz w samym swetrze i w siostrzanych butach. Wzięłam z drewutni cztery klocki drewna i z powrotem weszłam do domu. Mijając kuchnie, sprzątnęłam z blatu zapałki.

Drewno włożyłam do środka, do tego dołożyłam podpałkę, by lepiej się paliło i rolki po papierze toaletowym. Upchnęłam to wszystko i wrzuciłam do środka palącą się zapałkę. Drzwiczki zostawiłam lekko uchylone. Później zamierzałam je zamknąć.

Włączyłam odkurzacz. Brud i sucha ziemia z podwórka łatwo wchodziły do pojemnika, znajdującego się w urządzeniu. Przejechałam szybko po schodach, strzepnęłam okruchy z blatu na ziemię i wyciągnęłam wtyczkę z kontaktu.

Wróciłam do kominka, w którym narastał ogień. Zamknęłam drzwiczki. Weszłam do pokoju, z którego wzięłam zeszyt od matematyki i wróciłam do salonu. Usiadłam na szarej sofie. Nie musiałam zaświecać sztucznego światła, by uczyć się wzorów, bo na zewnątrz nadal było jasno, choć nie na długo.

Jutro czekała mnie kartkówka z obliczeń pól. Jak dotąd nie miałam czasu, by się tego uczyć. Za często bywałam w towarzystwie Lockwooda i jego kumpla. Ale nie tylko ja to zauważyłam. Mama już szykowała na mnie kły.

Nie kwalifikowałam się do osób, które za każdym razem dostawały bardzo dobre czy celujące oceny. Należałam do przeciętniaków, a mamie tyle wystarczało. To fakt, zdarzały się lepsze oceny, ale mama zwyczajnie nie zwracała na nie uwagi. Zresztą ja także, byłam przeciętna. A przeciętniaki nigdy nie wznosiły się na tyle, by lśnić. Hierarchia ustalona za czasów XXX i X.

*

Siedziałam nad zadaniami od dwóch godzin. Pięć wzorów udało mi się wykuć na pamięć w ciągu dwudziestu minut. Ale z zadaniami sprawdzającymi, tak łatwo nie poszło. Co chwila skreślałam wyniki, źle podstawiałam liczby. Nie miałam siły, by jeszcze przez choćby dziesięć minut, wgapiać się w podręcznik.

Zrzuciłam go z kolan. Ogień w kominku, malał. Na zewnątrz zdążyło się zrobić czarno. Potrzebowałam drewna.

Bez wkładania koca na głowę, wyszłam za drzwi. Chłód natychmiast otoczył moją osobę. Przebierałam nogami bez kapci, w samych skarpetkach. Nadepnęłam na kamyczek, wbił się w stopę. Zawyłam cicho, ale ruszyłam dalej do drewutni. Zapasy nie były duże. W najbliższym tygodniu moja siostra powinna zadzwonić do usługi.

Wzięłam w lodowate dłonie kilka klocków drewna. Łokciem nacisnęłam klamkę od drzwi. Gdy weszłam do salonu, w kominku nie zarzył się już żaden płomyk. Drewno położyłam obok, a z kawowego stolika, wzięłam opakowanie zapałek.

Szybkie ruchy: drewno, podpałka i zapałka.

Telefon zawibrował. Wzięłam go szybko z sofy. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy po odblokowaniu ekranu były propozycje znajomych na Messengerze. Zwykle zignorowałabym to, ale nie w tym momencie.

Bezgłowy Jeździec | Lockwood & CoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz