Gregory należał do Erwina.
Mógłby oszukiwać wszystkich, a nawet siebie, że tak nie jest... Właściwie, od lat to robił - oszukiwał każdego, kogo mógł. Ale pod koniec dnia i tak wiedział, że jest własnością siwowłosego mężczyzny. Gdyby Erwin poprosił, żeby przed nim klęknął, może najpierw próbowałby się z nim wykłócać dla zasady. Ale ostatecznie i tak skończyłby na kolanach.
Erwin był jego pierwszą prawdziwą miłością - jedyną, która przetrwała próby czasu i nie rozpłynęła się z dnia na dzień. Z każdą inną osobą po zerwaniu Gregory zrywał wszelkie więzi. Nawet z byłą żoną. Ale z Erwinem... było inaczej. Nawet po rozwodzie czuł się do niego lojalny. Żadna z jego relacji nie osiągnęła nigdy takiego poziomu zażyłości i emocjonalnego zaangażowania. Mogli się unikać czy milczeć przez tygodnie, ale prędzej czy później zawsze odnajdowali drogę do siebie. Jak teraz.
Gregory wszedł na górę, wybierając schody zamiast windy. Zimne powietrze paliło go w gardle, jakby odbierając ostatki spokoju. Zapukał do drzwi Erwina i czekał, aż ten łaskawie mu otworzy. Gdy mężczyzna stanął w progu, Gregory poczuł na sobie jego badawcze spojrzenie, które przesunęło się po nim od stóp do głów, chłodne i oceniające.
—Kogo my tu mamy? — Wargi Erwina wykrzywiły się w lekkim uśmiechu.
—Zagubiony piesek się zgubił? Nie trafił na komendę?—Wpuść mnie, Knuckles — warknął Gregory, z trudem tłumiąc złość.
—Mamy do pogadania. — Erwin zaśmiał się, nie ustępując ani na krok.—Ach, i na jakiż to temat, Grzesiu? —
Gregory spojrzał na niego z morderczą wręcz determinacją.—Kurwa! Na temat twoich jebanych żądań w DOJu! Robisz ze mnie szmatę przed innymi, rozumiesz?!
Siwowłosy mężczyzna przekrzywił głowę, a w jego oczach błysnął cień rozbawienia. Otworzył okno w przestronnym salonie i usiadł na kanapie, dając Gregory'emu znak, by wszedł. W jego spojrzeniu było coś, co sprawiało, że Montanha poczuł się jak zwierzyna w klatce, uwięziony w tej chorej, niebezpiecznej grze, która była pod siwowłosego.
—Żądań nie zmienię, Grzesiu — rzucił Erwin, rozsiadając się wygodniej i wyciągając leniwie dłoń w jego stronę.
—Dlaczego aż tak cię to boli? Każdy wie, do kogo należy ten zagubiony piesek. No, chodź tutaj do mnie.Gregory zbliżył się do niego, czując, jak wzbiera w nim gniew, choć jednocześnie nie mógł powstrzymać się przed tym, by podejść.
—Zagubiony piesek?! - prychnął z pogardą. —Chcesz zrobić ze mnie jebanego furasa i jeszcze oczekujesz, że mam ci wąchać stopy? Co ty masz w tej swojej durnej głowie, Knuckles?
Erwin parsknął cicho, rozbawiony. Spojrzał na Gregory'ego jak na niecierpliwe dziecko, które właśnie tupie nogą, nie rozumiejąc zasad gry. Montanha stał przed nim, próbując walczyć z dziwnym uczuciem bezsilności, gdy patrzył na jego siwe włosy i wyraz twarzy - pewny siebie, nieprzenikniony i złośliwie triumfujący. Wzdychając w końcu z rezygnacją, spojrzał w złote oczy Erwina.
—Klękaj — powiedział Erwin cicho, tonem bardziej rozkazującym niż zachęcającym. Gregory zacisnął szczęki, mierząc go wyzywającym spojrzeniem. Przez moment wyglądał, jakby zamierzał się przeciwstawić, a może nawet rzucić jakieś przekleństwo. Ale im dłużej patrzył w złote oczy Erwina, tym bardziej czuł, że to nie ma sensu. Jego ciało poddało się, jakby zupełnie bezwolnie. Ukląkł przed nim, czując wstyd mieszający się z pokorą i wciąż buzującą złością.
—Pierdolę, Erwin, i na co to wszystko? Czego ode mnie oczekujesz? — głos aż drżał od frustracji. —Robisz ze mnie po raz setny pośmiewisko na mieście! Dlaczego nie potrafisz zrozumieć powagi sytuacji? Jestem, do cholery, szefem policji! Nie mogę sobie pozwolić na takie upokorzenia ani na to, by wszyscy patrzyli, jak się przed tobą płaszczę. — Spojrzał na niego z determinacją.
—To już nie jest to samo co kiedyś, rozumiesz, malutki? Teraz nie mogę sobie pozwalać na tak wiele...