Rozdział 7

18 3 5
                                    

Piątek minął mi na leżeniu w łóżku i oglądaniu serialu na Netflixie. Po moim widowiskowym upadku w czwartek, Lockwood i George, co kilka godzin pytali się mnie, czy wszystko w porządku przez SMSa. Moja odpowiedź zawsze wyglądała tak samo: „dobrze”.

Nie było najmniejszego sensu się rozpisywać nad moim samopoczuciem, bo faktycznie już kilka godzin od przegrzania, czułam się lepiej. Głowę, co prawda nadal nawiedzały bóle i obroty wokół słońca, ale były one mniej męczące niż w szkole.

Lockwood i George w pewnym momencie zaproponowali bym podała im swój adres zamieszkania. Nie zrobiłam tego.

Ostatnią wiadomością, którą wysłałam było:

Ja:
Tak, wszystko okej. Będę czekać na przystanku.

Witało osiem minut po ósmej rano. Na zewnątrz była wyjątkowo niska temperatura. Skull, mimo że miał zamknięte oczy, wiedziałam, że nasłuchuje. Nie lubił, gdy zostawiałam go samego.

Wyszłam na korytarz, gdzie mieściła się łazienka. Jej całą objętość zapełniały niebieskie, kwadratowe kafelki. Obok toalety było małe okno z żaluzjami; odsłoniłam je. Wzięłam w dłoń szczotkę, której nikt nie miał ochoty wyczyścić z cudzych, jak i własnych kłaków z głowy. Ten przywilej zawsze należał do mnie z niewiadomych przeze mnie powodów.

Spuściłam je w toalecie.

Ubrałam się w podkoszulkę, golf, czarne dresy i wyblakłe, jak wiele rzeczy w tym domu, skarpetki. Z pokoju wzięłam plecak podróżny, bo innej torby podręcznej nie posiadałam i zeszłam do kuchni. Nikt nie siedział przy stole, ani nie grzebał w szafkach. Wszyscy spali.

Zjadłam płatki z mlekiem. Miskę wrzuciłam do zlewu. Ubrałam kurtkę, do której schowałam swoje dłonie i telefon. Klucze wylądowały w plecaku.

Na przystanek szłam dwadzieścia minut. Na ulicach krzątali się tylko właściciele psów. Z ust wypływała mi ciepła para. Obok domu, który przechodził remont, usłyszałam kłótnie dwóch dzikich kotów.

Przystanek, którym mieliśmy wyjechać z Ghost Wood znajdował się kilometr od granicy miasta. Z daleka dostrzegłam okrągłego George'a w szaliku. Jego kurtka była równie gruba, co szalik na jego szyi.

– Hej – przywitałam się.

Dopiero, gdy stanęłam w miejscu zrozumiałam, jak zimno było na zewnątrz.

– Hej, masz może chusteczki? – spojrzałam na niego i tak, faktycznie potrzebował chusteczek.

Z nosa ciekło mu przezroczystym śluzem, który spływał powoli w kierunku jego ust. George, co chwila wycierał swoje śpiki rękawem od kurtki. Był cały mokry.

Pomacałam w kieszeniach kurtki. Pusto. Zapomniałam, że to nie była moja kurtka.

Zirytowałam się i ściągnęłam z ramion plecak. W pierwszej kieszonce udało mi się znaleźć kilka porzuconych chusteczek.

– Masz. Więcej nie mam – zwróciłam się do George'a, gdy przeszukałam wszystkie przegródki w plecaku.

Wytarłam dłoń o dresy, bo podczas eksploracji plecaka, napotkałam na coś klejącego. Nie pomogło.

Wokół unosiła się mgła, a trawę pokrywała rosa. Kucnęłam na chodniku, wyciągając rękę do przodu. Kilka ruchów w trawie i dłoń była czysta.

Minęło dziesięć minut od mojego przyjścia. Lockwood nadal się nie pojawił, a autobus właśnie wyjeżdżał zza zakrętu.

Posłałam George'owi zaniepokojone spojrzenie.

Bezgłowy Jeździec | Lockwood & CoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz