Rozdział 1

60 6 4
                                    


3.10.1940 Londyn

Huk spadających bomb mieszał się z krzykiem ludzi tworząc przedziwną kakofonię dźwięków. Tego dnia nalot nastąpił niespodziewanie i większość mieszkańców Londynu nie zdążyła się schować do schronów. Ciała zaskoczonych nieszczęśników z wyrytymi na twarzach wyrazami przerażenia piętrzyły się na bruku. Panowała panika, ludzie uciekali, a gdzieś w oddali zawalił się kolejny budynek. Rebeka chciała zatrzymać się , by pomóc jednej z rannych kobiet, ale Margaret pociągnęła ją za ramię.

- Zwariowałaś? Bardziej przydasz się im żywa! Musimy się ukryć!

Na twarzy Margaret malowało się przerażenie, a łzy rysowały wzory na brudnych od pyłu policzkach. Rebeka ją rozumiała przyjaciółka była w końcu młoda, niewiele wiedziała o cierpieniu, nie miała z nim w końcu wcześniej do czynienia. Dla Rebeki była to druga wielka wojna, w czasie Pierwszej Wojny Światowej również służyła jako sanitariuszka. Magiczni radzili sobie dużo lepiej w trudnych sytuacjach niż śmiertelnicy i często to wykorzystywali. Zdarzały się jednak momenty, które były nawet ponad siły czarodziejskich istot.

Kobiety schowały się pod mostem, do schronu było około kilometra. W tych warunkach droga na miejsce zajęłaby kilka minut, zakładając, że w między czasie nic ich nie zatrzyma. Jeśli chciały ujść z tego cało, musiały biegiem dostać się w bezpieczne miejsce. Rebeka wzięła głęboki oddech i przymknęła oczy, żeby poukładać myśli. Zwykłym ludziom było trudno w takich chwilach zachować spokojny umysł, a co dopiero jej, osobie z TYM talentem. Czarownica skrywała przed światem pewien sekret. W momencie straszliwych kataklizmów, kiedy granica życia i śmierci była bardzo cienka, trudno było ukrywać dar taki jak ten Rebeki. Coś stale ciągnęło ją tam, gdzie najwięcej się działo. Podświadomie czarownica wiedziała, że jest potrzebna, jednak zdawała sobie też boleśnie sprawę z tego, że mimo swojej wielkiej mocy jest bezużyteczna.

Gdy ponownie otworzyła oczy, jej uwagę skupiła kobieta. Pojawiła się nagle, jakgdyby wyrosła z pooranej przez gruz ziemi. Chwiała się w przód i w tył przytulając do piersi zawiniątko. Coś w tym widoku przyciągało Rebekę do siebie. Na czworakach przyczołgała się bliżej. Czuła się jak zahipnotyzowana.

- Rebs! Co ty robisz?- Krzyki Margaret dochodziły do niej jakby z daleka. Teraz nie liczyło się nic innego poza płaczącą kobietą.

- Pomóż mi - wyrzęziła podając Rebece zawiniątko.- Chciałyśmy schować się w piwnicy, ale nie zdążyłyśmy tam dobiec, moją córeczkę uderzył jakiś odłamek. Nie wiem co to było. Proszę. Pomóż mi, uratuj Marie.

Na kolanach kobiety leżała mała dziewczynka. Jej twarz była poplamiona krwią, a policzek przecinała szkarłatna rysa. Wyglądała jak śliczna porcelanowa laleczka, którą ktoś nieopatrznie zrzucił z komody. Dla Rebeki było jasne, że dziecko nie żyje. Ciało było wiotkie, ale jeszcze ciepłe, do śmierci nie musiało dojść niedawno. W pewnym momencie również Margaret zwróciła uwagę na rozgrywającą się scenę. Chwyciła za swoją torbę medyczną i podbiegła do dziewczynki, jednak Rebeka zatrzymała ją w połowie drogi. Żadna czarownica nie byłaby w stanie pomóc w tej sytuacji. Nawet najdoskonalsze zaklejcie, najlepszy eliksir nie były w stanie przywrócić kogoś do życia, śmierć była w końcu ostateczna. Prawda?

- Zostań tu- Rebeka poleciła Margaret, a sama podbiegła do zaszokowanej matki i wzięła ciało dziecka na ręce. Wiedziała, że pewnie ześle tym na siebie straszliwe kłopoty, ale nie mogła zostawić ich samych sobie.

Dziewczynka była taka drobna, mogła mieć nie więcej niż trzy lata. Chociaż teraz nic nie było pewne, wojna robiła swoje i większość mieszkańców Londynu była niedożywiona. Rebeka ponownie pomyła o kruchej lalce, pustej w środku. Czy uda jej się ponownie wtłoczyć w to liche ciałko życie?

Przepiękna sztuka umieraniaWhere stories live. Discover now