Erwin biegł, nie zważając na mokre kałuże, które rozpryskiwały się pod jego butami, mocząc jego spodnie i skarpetki do suchej nitki. Nie obchodziło go, że każdy krok przynosił kolejną porcję zimnej wilgoci, wciskającej się przez materiał prosto na skórę. Nie było czasu na zastanawianie się nad chłodem ani dyskomfortem - jedyną myślą, która go napędzała, była wizja Gregory'ego, czekającego gdzieś tam na niego, na dachu, być może już zrezygnowanego, być może przekonanego, że nie zdąży. Ale Erwin musiał tam być, za wszelką cenę. Miał tylko tę jedną szansę.
Dotarł w końcu do drabiny, nie czując zmęczenia ani bólu. Każdy szczebel był dla niego wyzwaniem, fizycznym dowodem na to, że się nie poddał, że walczy o to, co najważniejsze. Serce waliło mu w piersi, gdy wspinał się na górę, aż wreszcie stanął na szczycie dachu. Tam, oświetlony migoczącymi światłami miasta, stał Gregory. Szatyn, jedyna osoba, której Erwin kiedykolwiek oddał całe swoje serce - i teraz miał je utracić na zawsze.
Gregory stał odwrócony, ale Erwin mógł dostrzec drżenie jego ramion, widział, jak przy każdym wdechu unosił się ciężko, jakby dźwigał ciężar całego świata. Erwin poczuł, jak ból przeszywa jego wnętrze, rozprzestrzeniając się niczym zimna fala, przenikająca każdą cząstkę jego ciała. Stłumił westchnienie, próbując opanować łzy, które napływały do jego oczu. Tyle rzeczy zostało niedokończonych, tyle planów niewykonanych, tyle słów niewypowiedzianych. Gdyby miał choć jeden wieczór więcej, choćby jedną rozmowę.
Powoli ruszył w stronę Gregory'ego, czując, jak całe jego ciało drży. Głos więzł mu w gardle, ale w końcu zdołał wyszeptać
-Grzesiu...
Gregory drgnął, a potem, jakby w zwolnionym tempie, odwrócił się. Erwin widział, że jego policzki były wilgotne od łez, a znane mu, brązowe oczy - teraz przeszklone i pełne bólu - patrzyły na niego z mieszaniną rozpaczy i bezradności. Widok ten rozdarł serce Erwina na strzępy.
-Malutki... - wychrypiał Gregory, a w jego głosie drgała mieszanka czułości i bezradności.
Erwin poczuł, jak dreszcz przebiega mu po plecach. Słowa utkwiły mu w gardle, a cała jego odwaga wyparowała, zastąpiona przez paniczny lęk, że to ich ostatnie wspólne chwile.
-Grzesiu, ja nie chcę iść. Nie chcę stąd odejść, słyszysz? Zrób coś! - Jego głos załamał się, stłumiony przez łzy, które znowu zaczęły płynąć. W tym momencie nie liczyło się nic poza tą jedną osobą przed nim, tym jedynym człowiekiem, którego naprawdę pokochał.
Gregory westchnął, podnosząc rękę, by delikatnie dotknąć jego policzka. Palce Gregory'ego były chłodne, ale dotyk niósł ukojenie. Erwin zamknął oczy, przyciskając policzek do jego dłoni, chciał zostać w takiej pozycji już na zawsze.
-Erwin - szepnął Gregory cicho, a jego głos brzmiał, jakby przychodził z bardzo daleka. -Wiesz, że nie mamy wpływu na to, co zrobią. Mamy tylko chwilkę, zanim nas rozłączą na zawsze, rozumiesz?
Słowa te były jak uderzenie prosto w twarz. Erwin poczuł, jak jego wnętrze trzęsie się od tego potwornego przeczucia, że oto coś ważnego i pięknego zostanie mu brutalnie ponownie odebrane. Zamrugał, próbując powstrzymać napływające łzy, ale bezskutecznie. Wreszcie, niemal desperacko, wybuchnął:
-Nie chcę cię znowu stracić, Grzesiu. Nie chcę. Mamy być daleko od siebie? Co z nami?
Jego oddech był szybki, niemiarowy, jakby cała jego dusza protestowała przeciwko temu, co miało nastąpić. Gregory przełknął głośno, próbując zapanować nad swoim własnym głosem, który z trudem przechodził przez zaciśnięte gardło.
-Nie wiem, Erwin... chciałbym wiedzieć. Może kiedyś znowu do mnie przyjdziesz, będę czekał. Obiecuję. - Te słowa brzmiały prawie jak przysięga, szept przynoszący jednocześnie ulgę i świadomość ich nadchodzącego końca.
CZYTASZ
in another life | morwin
Fanfiction-Pamiętaj o mnie, duży. Będę czekał... zawsze. W następnym życiu znajdziemy się i zaczniemy od nowa. Może wtedy zdążymy ze wszystkim.