To, co musiało się zdarzyć

157 33 1
                                    

Dawid siedział przy stoliku popijając wino. Po pięciu minutach zaczął się niecierpliwić. Po dziesięciu zrozumiał, że dziewczyna najzwyczajniej w świecie go zostawiła. Doskonale wiedział, do kogo poszła.

Powinien być wściekły. Lecz nagle poczuł tylko smutek. To nie była porażka, a jedynie naturalna kolej rzeczy. Odstawił kieliszek i szybko zapłacił. A potem wsiadł do samochodu i zacisnął zęby. Wiedział już gdzie powinien jechać.

Dominika umiała dokonać wyboru. On też musiał to zrobić.

Znów zaczęło padać. Nie była to jednak ulewa, zaledwie mżawka, delikatnie rosząca łaknącą wilgoci ziemię.

Trafił bez problemu i tym razem nie potrzebował nawigacji.

I nic nie mógł poradzić na to, że czuł coraz większą ulgę, coraz większą radość.

Kiedy zapukał nikt nie otworzył. Cierpliwie stał przed drzwiami jeszcze kilka minut, a potem obszedł dom dookoła. Może Ilona siedzi na werandzie? Jeśli nie, to tam na nią zaczeka.

Ale nie było takiej potrzeby.

Stała pośrodku małego ogródka. Ramiona miała rozłożone, twarz wzniesioną ku niebu. Mokra koszula kleiła się do jej ciała, wyraźnie pokazując, że nie miała nic pod spodem. Rude włosy, teraz o kilka tonów ciemniejsze, kosmykami opadały na plecy.

Uśmiechnął się z czułością. Powinien już przywyknąć do tych drobnych dziwactw.

Ostrożnie podszedł do niej od tyłu i nagle otoczył ją ramionami.

– Cześć ruda żabo – wyszeptał drżącym głosem wprost do jej ucha.

Nie wystraszyła się, tylko otworzyła oczy. Potem bardzo powoli odwróciła się i dała krok w tył, uwalniając się z jego objęć.

– Dawid?

– Zabrakło wody w kranach i bierzesz kąpiel? – spytał kpiąco.

– Nie.

I nagle rozpłakała się. Duże jak groch łzy, potoczyły się po piegowatych policzkach i zmieszały się z kroplami deszczu.

– Po co tu przyszedłeś? – miała drżący, pełen rozżalenia głos.

– Myślałem...

– Źle myślałeś. Lepiej wracaj do domu. Do swojego świata pełnego nijakości i blichtru.

– Nijakości? Co to za brednie?

– Dokładnie nijakości. Jeśli nie rozumiesz co mam na myśli, to zatrudnij sobie psychoanalityka. Albo cały tabun. Stać cię przecież – dodała z drwiną.

– Może w gratisie dostanę psychiatrę dla ciebie?

– Nie potrzebuję psychiatry.

– Ilona, co cię ugryzło? – spytał zniecierpliwiony. Na dodatek czuł irytację, stojąc tak w strugach padającego deszczu i moknąc.

– Też miałam czas, by się zastanowić. I doszłam do wniosku, że ludzie się jednak nie zmieniają.

– Ach! Miałem rację, jesteś zazdrosna? – podchwycił z triumfem.

– Byłam. Miałam czas, by wrócić do równowagi i przegonić twoje wspomnienie z mego serca. Więc zrób mi przysługę i zniknij. To koniec, dokładnie tak jak napisałeś.

Tym razem miała bardzo poważną minę i smutne oczy.

– A gdybym przyznał, że jestem idiotą?

W moim sercu, w twojej głowieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz