Było coraz bliżej do świąt, a to oznaczało coraz więcej nauki i testów. Przez kilka ostatnich dni miałam wrażenie, że wszyscy studenci nic innego nie robią tylko zakuwają. Było tego sporo, sama czułam się jak zombie, ślęcząc nad książkami od rana do nocy. W tym czasie mocno brakowało mi Victora i czasów, gdy wspólnie się uczyliśmy. Owszem, widywaliśmy się, ale raczej już tylko przypadkiem, gdy umawiał się z Corą. Sami rzadko wychodziliśmy gdzieś razem. Widząc ich czułam zazdrość. Nie umiałam tylko określić czy bardziej chodziło o ich przyjaźń, o to, że spędzają ze sobą czas, czy o to, że może ich łączyć coś więcej. Nie rozumiałam swoich emocji, przecież nigdy w życiu nie spojrzałabym na Victora inaczej niż na brata. Może po prostu zazdrościłam im, że siebie mają. Okazało się, że ja nie miałam nikogo, za to pakowałam się w emocjonalny roller coster z niewłaściwym facetem. Ale chciałam tego, coraz bardziej mnie do niego ciągnęło, a im bardziej to wszystko było popieprzone, tym bezpieczniej się w tym czułam. Dostarczało mi to wrażeń, których do tej pory nie znałam. Sam fakt, że w to wchodziłam, powodował, że byłam coraz bardziej pewna siebie. Czy Maison był moją terapią, a może moją zgubą...
Była sobota i większość studentów, w tym Cora i Victor, wyjechała lub udała się nad ocean podziwiać sztorm i wysokie fale. Większość z wyjątkiem mnie i... Maisona. My mieliśmy inne plany, jak tylko wróciła mi ochota na spotkanie z nim. Szybko wybiłam sobie z głowy ewentualne smutki związane z jego osobą. Lee potrzebny mi był tylko do jednego i tego postanowiłam się trzymać. Zjadłam śniadanie, pouczyłam się przez dwie godziny, a później wzięłam prysznic, włożyłam nowy komplet bielizny a na to obszerny dres, spakowałam do torby kilka drobiazgów, założyłam puchową kurtkę, po czym wyruszyłam na parking, gdzie mieliśmy się spotkać. Nie miałam zielonego pojęcia, gdzie mnie zabiera i co będziemy robić, ale tę specjalną bieliznę włożyłam na wszelki wypadek. Zresztą, to chyba było oczywiste, że Maison nie porywa mnie na romantyczny wypad, tylko raczej w jednym celu. Taką przynajmniej miałam nadzieję.
Lee podjechał ciemnym SUV-em, z którego wyskoczył w czarnym dresie, żeby otworzyć mi drzwi. Na jego widok wstrzymałam powietrze. Wyglądał tak dobrze, że nie mogłam oderwać od niego wzroku.
– Wszystko w porządku, Woodlake?
– Taa...
– Na pewno? – Zaśmiał się.
– Dobrze wyglądasz.
– Co to znaczy dobrze? – Znów się uśmiechnął.
– Seksownie – wypaliłam szybciej niż pomyślałam, a Maison, uwaga, po raz pierwszy spąsowiał.
Tym razem to nie ja byłam totalnie zawstydzona tylko on. Nie mogłam w to uwierzyć, wprawiłam w zakłopotanie Maisona pieprzonego Lee! Podobało mi się to, ale jemu najwyraźniej też, bo za chwilę zaczął się uśmiechać pod nosem. Zanim zapytałam, gdzie jedziemy, wygodnie się rozsiadłam i zaczęłam mu się przyglądać, gdy manewrował kierownicą. Ten widok sprawiał mi przyjemność.
– Ta kawa jest dla mnie? – zapytałam, gdy zauważyłam koło siebie dwa kubki ze Starbucksa, dwie butelki wody i różne przekąski. Nie wspominając o ciepłym kocyku na moim siedzeniu.
– Nie, dla stróża z parkingu – parsknął, a ja razem z nim.
– Lee, czyżbyś wiedział co znaczy passenger princess?
– Zabieram cię na wycieczkę, więc jestem przygotowany – stwierdził spokojnym tonem, obrzucając mnie spojrzeniem.
Nie wiem, jak on to robił, ale moje ciało jak zwykle zareagowało. Poczułam miliony przyjemnych dreszczy.
– No właśnie, gdzie jedziemy?
– Do lasu.
– Pytam serio.
CZYTASZ
Vanilla Kiss
RomanceZmodyfikowana wersja Miss Pstryczek, którą usunęłam. Należy czytać od początku ;-)