Rozdział 4

165 71 132
                                    

Aśka

🤎

Z chwilą gdy moje stopy - to znaczy jedna stopa, druga jest w powietrzu. - stają na podłodze lotniska, wciągam głęboko powietrze i mam ochotę walnąć papieża na wejściu. 

Żeby nie było, nie o bicie mi tutaj chodzi, tylko o gest, jaki wykonał Jan Paweł II po przylocie do Warszawy. - Jak ktoś nie w temacie, to spieszę z wyjaśnieniem. Otóż ucałował ziemię.

Ale ponieważ do świętej mi w chole… to znaczy bardzo daleko.
A to nie Warszawa, tylko Łódź - nie żeby to miasto było gorsze. - tak więc daruję to sobie. Zwłaszcza że pokłon w moim wykonaniu, wyglądałby niezmiernie ciekawie, zważywszy na to, że nie mogę zgiąć nogi…
Taka jaskółka - ćwiczenie sportowe. - która zaryła dziobem o płytki w ślicznym szarym kolorze, którymi jest wyłożona podłoga terminala… aż się poplułam, parskając, jak to sobie wyobraziłam.

Wycieram kąciki ust i cieszę się, że reszta spieszących się pasażerów nie zwróciła na mnie uwagi, bo odwieźliby mnie tam, gdzie nie musiałabym się martwić o garderobę, ponieważ miałabym śliczny, biały kaftanik.

Nie wiem, czy ich pośpiech wynika z tego, że naprawdę się gdzieś spieszą, czy po prostu chcą mnie jak najszybciej minąć, żebym przypadkiem nie zwerbowała ich do pomocy.

Obstawiam raczej tę drugą opcję.

No nic, jakoś dam sobie radę. Podchodzę… to znaczy doskakuję, podpierając się na kulach, do karuzeli, na której leżą walizki i czekam na swoje… czekam i czekam, kurde tylko mi nie mówcie, że poleciały gdzie indziej! 

A nie, są… uf, całe szczęście. Cały mój czteroletni dobytek zamknięty w pięciu wielgaśnych torbach. Wielki pokłon dla tego, który wymyślił, worki próżniowe.

Wszystko pięknie, ładnie, tylko kurka, jak ja je teraz ściągnę z taśmy?
I właśnie wtedy, gdy zadaję sobie to pytanie, dobiega mnie męski głos, zza moich placów.

- Pomóc pani z bagażem? - odwracam się za siebie i widzę młodego, całkiem przystojnego faceta, który uśmiecha się serdecznie.

- Jakby był pan tak miły, to byłabym wdzięczna. - odwzajemniam uśmiech.

- Jasne, nie ma sprawy. - odpiera i podchodzi bliżej. - Która walizka jest pani?

- W sumie, to jest ich aż pięć. - przyznaję z zakłopotaniem. - Te zielone z wyszytą głową Misia w lewym górnym rogu. - tłumaczę.

- A. Dobrze. - odpowiada i ściąga moją pierwszą walizkę. - Daleka podróż? 

- Bardziej powrót do domu po latach.

- W takim razie, witamy w domu. - puszcza mi oczko.

- Dziękuję.

- Jest pani z Łodzi? - zagaduje, siłując się z trzecią torbą.

- Tak, a pan? 

- A panu już dziękujemy. - słyszę mocny i głęboki głos.

Odwracam się  i moje oczy natrafiają na biały T-shirt, na którym odznaczają się mięśnie. Wędruję wzrokiem wyżej i wyżej i… o tam na górze tej żyrafy, znajduję twarz z moich koszmarów.

Kurwa. Milka, zabije cię.

- Cześć, Jędzo. - wyszczerza się.

- Donżuan. - mamroczę, pilnując, żeby z nerwów nie przygryźć sobie języka.

Tie-BreakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz