Rozdział szósty

4 1 0
                                    




Konwulsje wstrząsały jej ciałem, nieprzerwanie przez całą noc. Przez ten czas, była nieprzytomna, ale jednocześnie świadoma, tego co się dzieje. Słyszała głosy i czuła kojący dotyk. Płomienie tańczyły po ciele, niczym języki węży, niewidzialne i odciskające piętno. Żywy ogień trawił ją od środka, palił każdy nerw, każdy mięsień, jakby próbował wypalić duszę. Była zamknięta w piekielnym więzieniu, bez możliwości ucieczki. Na skraju świadomości, próbowała otworzyć swoje znużone powieki, które opierały się woli. W głębi bólu, roztaczającego się zewsząd, czuła coś jeszcze. Delikatny, przerywany dotyk zimnej wilgoci, która walczyła z żarem. Chłodził ją raz po raz, jakby kropla rosy osiadała, na rozżarzonym metalu. Czuła jak zimne dłonie uzdrowicielek, obmywają ją ziołami Aflemard, które skutecznie łagodziły ból. Słyszała jak rozmawiają między sobą, choć ich słowa wydawały się odległym echem, zlewającymi się, z hukiem płomieni. Z czasem - wszystko stawało się coraz wyraźniejsze, bardziej realne. Chłód koił zastygnięte mięśnie, przynosząc ukojenie. Dreszcze z godziny, na godzinę mijały, aż w końcu zniknęły bezpowrotnie, i wtedy oddech przestał parzyć płuca. Poczuła jak ktoś, przykłada swoją dłoń do jej czoła i wtedy podjęła próbę. Cały czas mrużyła oczy, starała się chronić je przed ostrym światłem. Aż w końcu, ktoś uchronił ją, przed dopływem jasnych promieni słońca, i otworzyła je powieki, w pełni. Świat był rozmazany, rozmyty, jakby patrzyła na niego przez mgłę. Mrugała, zaciskając powieki raz po raz, a kiedy wzrok wyostrzył się, przed oczyma ujrzała, uśmiechniętą buzię Irene.

- Wasza wysokość..- szeptała pochylając się niżej. - Jesteście z nami. - ucisk dłoni upewnił ją, że powróciła do świata żywych, to nie był sen. Poczuła, jak usta, wyschnięte jak pustynia, poruszają się, próbując wydobyć głos. Odchrząknęła i przejechała językiem, po spierzchniętych wargach. Irene - uniosła jej głowę i podała jej misę z wodą. Acora ostrożnie upiła łyk i na powrót ułożyła głowę na poduszkę. - Chcesz jeszcze? - stać ją było tylko, na lekkie machnięcie ręką. Obserwowała jak, uzdrowicielka odkłada misę i zajmuje miejsce, na stołku obok jej łóżka. Rozpoznała zapach cytrusów i kadzidła, charakterystyczny dla sanktuarium, który uchodził z korytarzy. Irene patrzyła na nią z troską w oczach, ale jedyne o czym teraz myślała, to ciężar jej głowy, która pulsowała niemiłosiernie. - Myślałam, że już się nie obudzisz. Nigdy nie było tak źle, nie byliśmy na to przygotowani. -czuła jak jej głos,drży przepełniony żalem. - Wszystkie twoje poparzenia zniknęły, nie ma po nich śladu. - otworzyła szerzej oczy, a jej serce zastukało, kiedy w myślach pojawił jej się obraz Variusa. - Spokojnie, nic mu nie jest.

Gdyby nie on, mogło jej tu nie być, wszyscy mogli zginąć. Jej moc, była w stanie spopielić cały teren wyspy, w pełni swojej intensywności. Varius, w ostatnim momencie ocalił ich wszystkich. Wspomnienie sopli lodu, które wbijały się w skórę sprawiło, że jej ogień na ułamek sekundy obudził się, lecz szybko zdusił się przed ujściem.

- Miał sporo poparzeń, ale już po krzyku. Opatrzyła go jedna z trzeciorocznych, jest już w swoich komnatach i odpoczywa. Chociaż musieliśmy go zmusić, żeby wrócił do siebie, bo ten upierał się, że chce pilnować wejścia do sanktuarium. Zawsze wiedziałam, że jest uparty, ale tym razem przerósł samego siebie. W bandażach i samych spodniach, delegował zadania twojej straży. Wszystkie wejścia i wyjścia z sanktuarium są tak obstawione, że mucha nie wleci do tego pokoju, niespostrzeżona. - przyjaciółka, roześmiała się dźwięcznie, kręcąc głową w niedowierzaniu.

Całkiem to do niego podobne. Pomyślała.

- Masz za sobą ciężką noc, odpoczywaj i niczym się nie przejmuj. Z resztą Querrin nad wszystkim panuje. - tego mogła być pewna, zawsze mogła na niego liczyć. Westchnęła, ostatkami sił.

- Niezłe widowisko co? -  Przemówiła, choć poczuła jak jej gardło, zaciska się. Miała nadzieję, że udało im się odpędzić, zbędnych gapiów. Nie chciała, aby w oczach swoich poddanych, jej jestestwo malowało się, obok słabości.

Szepczące Skały, Przeznaczenie / W. L. CiszakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz