Podział VII

21 6 2
                                    

Jack i Charles w momencie wypowiedzenia słów "Pastor" zmaterializowali się na tyłach kościoła. W budynku można było wyczuć gęstniejący mrok i strach. Anioły rozglądały się szybko w poszukiwaniu pastora, jednak nigdzie nie mogły go namierzyć. Rozdzielili się. Charles pobiegł w kierunku wejścia do miejsca w którym się znajdowali, a Jack do gabinetu. Starszy Stróż powoli przekroczył próg pokoju i zobaczył Pastora sączącego swój ulubiony trunek. Oczy miał pełne mgły, beznamiętne. Wiedział, że Jonasa ogarnia mrok z którym oboje z Charlesem muszą walczyć. Donośnym głosem zawołał swojego kompana, który w momencie pojawił się u jego boku.

- Co z nim jest nie tak? - zapytał młodszy Stróż.

- Ogarnia go nieprzenikniony mrok, którego nie mógł sam wywołać. Ktoś mu w tym pomaga. I ktokolwiek to jest, bardzo dobrze się przed nami ukrywa. - odpowiedział Jack.

Anioły rejestrowały każdy ruch Pastora, każde mrugnięcie oka, każde uniesienie się klatki piersiowej. Wszystkie te czynności były zupełnie odcięte od jego ciała. Zdawało się, że ktoś inny tym wszystkim kieruje. Ktoś kto nie miał dobrych zamiarów. Jonas pochylił się nad stołem zawalonym papierami dotyczącymi kościoła i spod ich sterty wyciągnął czysty pergamin. Z kieszeni swojej zmiętej koszuli wyciągnął wieczne pióro i zaczął coś pisać. Jego dłoń drżała, a litery, które pojawiały się na pergaminie z każdą chwilą stawały się coraz mniej czytelne. Pastor zdawał się nie zwracać na to żadnej uwagi. Kontynuował dalej tak jakby ktoś inny sterował jego ręką.


Kochana Nesto,

Piszę te słowa w chwili, gdy mój świat wydaje się bardziej ciemny niż światło, które starałem się odnajdywać. Wiem, że to co zaraz zrobię, zostawi cię z mnóstwem pytań, na które nie znajdziesz odpowiedzi. Z bólem, którego nie będziesz mogła okiełznać.

Chciałem być dla ciebie skałą, oparciem. Czuję jednak, że zawiodłem siebie, Ciebie i Boga. Walka, którą toczę ze samym sobą była od razu spisana na porażkę.

Nie obwiniaj się, nie zastanawiaj dlaczego bo i tak nie znajdziesz wyjaśnienia, które przyniosłoby Ci ulgę.

Niech Bóg którego miłość jest nieskończona prowadzi Cię przez życie.

Córeczko, żałuję, że nie byłem dla Ciebie takim ojcem na jakiego zasługiwałaś.

Kocham Cię na Zawsze,

Tata


Pastor delikatnie złożył kartkę papieru, pisząc na jednej ze stron imię swojej córki. Zostawił ją na stoliczku obok fotela, a z szuflady wyciągnął nożyk do korespondencji. Jack nie musiał nawet nic mówić, oczy Charlesa zapłonęły złotym kolorem i ten zaczął się wpatrywać w Jonasa. Sługa boży nie zatrzymał się ani na sekundę. Kontynuował swoją ostatnią "wędrówkę" udając się w stronę ołtarza. 

- Jack, to nie działa! - wykrzyczał Charles

-  Spróbuj jeszcze raz!

Charles podszedł do pastora i dotknął go swoją dłonią aby wzmocnić połączenie. Nagle odskoczył jak poparzony. Jego twarz spowił mrok.

- Jack, dotknąłem Pastora i poczułem mrok, pustkę. Jego już z nami nie ma...

- To niemożliwe! - skwitował Jack i podszedł do Jonasa kładąc mu dłoń na czole. Zamarł. Jego twarz przybrała nieobecny wyraz. Charles miał rację. W ciele pastora nie było już Jego. Było coś zupełnie innego, mrocznego, niepoczytalnego.

Pastor, klęknął pod ołtarzem i z kieszeni wyciągnął nożyk  w który wpatrywał się przez dłuższą chwilę. Jack wyciągnął złotą esencją z niebiańskiego światła i nakreślił wokół pastora złoty okrąg, mający na celu wzmocnienie Podszeptu. Złapali się za ręce i krzyknęli "Luminaris Valtheron"! Ich oczy zapłonęły złocistym kolorem, a z ich pleców wystrzeliły anielskie skrzydła oświetlając całe pomieszczenie. Mrok zniknął, zostało tylko światło, które miało być wskazówką dla Jonasa w którą stronę ma iść. Oboje wpatrywali się w zagubionego człowieka, używając wzmocnionej siły Podszeptu, jednak nic to nie dawało. Pastor zdawał się kontynuować swoje dzieło bez jakiegokolwiek zawahania. Anioły zaczęły powtarzać słowa Podszeptu jak mantrę. W tym momencie na twarzy Jonasa pojawił się demoniczny uśmiech.

- Wasze sztuczki tutaj nic nie pomogą, ten mały człowieczek jest już przy moim boku - głos wydobył się z ust Pastora. 

Szybkim ruchem ręki chwycił za nożyk, który miał w kieszeni i przesunął ostrze od nadgarstka w górę. Powstała linia wypełniała się burgundową krwią, która zaczęła skapywać na płytki. Pastor to samo zrobił z drugą ręką. Anioły wpatrywały się w akt śmierci, który miały przed sobą. Bezsilność oblała ich z tak ogromną siłą, że stali nieruchomo, wiedząc, że nic nie mogą zrobić. Podszept nie zadziałał, ich moc była za słaba. Coś co owładnęło Jonasa było silniejsze niż mogli przypuszczać. 

Pastor zamoczył swój palec w kałuży krwi, która pojawiła się przed jego nogami i niechlujnym pismem napisał  swoje ostatnie słowa, po czym padł na ziemie. Z nad jego ciała uniósł się czarny dym, przybierając kształt postaci. Skierowała ona swój wzrok w kierunku Aniołów i z demonicznym uśmiechem, zdematerializowała się.

- Jak to się mogło wydarzyć? Jak mogliśmy tego nie powstrzymać?! - krzyknął przerażony Charles. - Niebiańska esencja, nasze połączenie! 

- Mieliśmy tutaj mrok na który nie byliśmy gotowi... Pamiętaj, Podszept ma niebezpośrednio wpływał na decyzje człowieka, ale...- tutaj głos Jacka się urwał

-... w nim nie było już człowieka - dokończył Charles.

Stróż potwierdził. Nie wiedzieli z czym mieli do czynienia. Nie wiedzieli czy to jednorazowa sytuacja z demoniczną poświatą. W ich głowach pojawiało się mnóstwo pytań i tylko Lira była w stanie im na nie odpowiedzieć.

Drzwi kościoła się otworzyły, a Anioły widząc, że to Nesta, schowały się w gabinecie jej zmarłego ojca. Dziewczyna podeszła bliżej i gdy zobaczyła jaka scena odegrała się przed paroma chwilami, osunęła się na ziemie. Jej skóra zbladła, oczy przestały błyszczeć. Łzy płynęły po jej policzkach, ale ta nie szlochała. Był to płacz ciszy i rozpaczy która została rozerwana przez śmierć. 

- Idź po jej przyjaciółkę - skwitował Starszy Stróż, nie odrywając wzroku od Nesty.

Charles zniknął. Jack i Nesta zostali sami, chociaż dla dziewczyny nie zostało już nic. Wydała z siebie krzyk rozpaczy i przerażenia po czym zemdlała. Jack podbiegł do niej i dotknął jej twarzy. Była przyjemnie ciepła. Wyczuł każdą jej emocję, która w tym momencie zalewała jej świadomość. Smutek, rozczarowanie, gniew plątały się ze sobą tworząc niebezpieczną mieszankę. Jack użył swojej anielskiej siły, żeby zesłać na nią chociaż chwilę ukojenia. Aby ten moment w którym jest, nie był tak trudny, tak ciężki. Wiedział że to tylko chwilowa ulga. To z czym musiała się zmierzyć było dopiero przed nią.

Chwilę później otworzyły się drzwi i do środka wbiegła Cathy. Wróciła po przyjaciółkę bo zaczęły męczyć ja wyrzuty sumienia, że zostawiła ją samą. Widziała w jakim stanie była Nesta, gdy opuszczała jej samochód. Podbiegła do niej szybko i widząc to co się wydarzyło, wyjęła telefon z kieszeni i wybrała numer alarmowy.

Akademia StróżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz