Rozdział 6

144 73 82
                                    

Aśka

🤎

Od czterech dni, przebywam już w Polsce i za każdym razem kładę się do łóżka z płaczem. I nie, nie są to łzy spowodowane bólem nogi, czy czarnymi myślami o tym, że być może nie wrócę już na boisko. - Są to łzy wzruszenia.

No, serio. Wszyscy są tu dla mnie tak kochani… Milka to wiadomo, spodziewałam się, że jak tylko przyjadę, to będzie się zachować, jak matka kwoka. - Tego nie rób, ja ci to zrobię. Nie przemęczaj się, siedź i odpoczywaj… to tylko takie przykładowe sytuacje. Ogólnie byłaby przeszczęśliwa, gdybym tylko leżała i pachniała. - Ale Czarek? Serio, zazdroszczę, mojej przyjaciółce, ale tak pozytywnie, takiego męża. Zasługuje na niego, jak mało kto.

Jest dla mnie jak siostra, więc może nie jestem zbyt obiektywna, ale… No kto ją zna, to wie, że jest po prostu przekochaną osobą.

I miała to szczęście, że trafiła na równie dobrego faceta… i to dosłownie trafiła, a raczej wpadła. Ale to już jest, ich historia, więc nie będę się w nią zagłębiać.

Specjalnie dla mnie, swój gabinet, który był na dole, przenieśli na górę, żebym nie musiała latać po schodach. Pokoik był może niewielki, ale bardzo ładny i wystarczający jak na moje potrzeby. A w dodatku miałam wspaniały widok na ogród z okna.

Zieleń. Tego mi brakowało w Nowym Yorku. Mieszkałam w takiej okolicy, że nic, tylko beton wokoło… czyli w sumie, jak w większości dzielnic w tym mieście. Najbliżej miałam do High Line, więc często tam chodziłam posiedzieć i nacieszyć oko… ale to nie to samo co tutaj.

High Line, jest to park, który powstał na dawnej estakadzie linii kolejowej West Side Line o długości 2,33 km.  Rozciąga się od Meatpacking District i biegnie przez dzielnicę Chealsea do Hudson Yards. A co najważniejsze wisi 10 metrów nad ziemią. Mówię wam, coś niesamowitego.

Milka i Czarek mają piękny, ogromny ogród, który sprawia, że wcale nie spieszy mi się z wyprowadzką. Oni również nie naciskają, wręcz przeciwnie – Czarek śmieje się, że teraz mają darmową opiekunkę do bliźniaków i mogę zostać u nich, ile tylko zechcę. Jednak w rzeczywistości to on sam najchętniej spędza z nimi czas. Ja ledwo mam szansę zbliżyć się do maluchów, bo Czarek przejmuje pałeczkę, gdy tylko wraca do domu.  

I trudno mu się dziwić. Miśka i Tony to prawdziwe skarby - dwa małe słodziaki, które potrafią zawładnąć sercem każdego, kto spędzi z nimi choć chwilę. Czarek, spędzając większą część dnia w pracy, tęskni za nimi tak bardzo, że po powrocie nie odpuszcza żadnej okazji, by się nimi nacieszyć.

I muszę przyznać, że pomimo tego, że spędzam z nimi cały dzień - bo mały trochę gorączkował, więc Emi, nie posłała ich do żłobka. - to też mi ich mało. Są to takie dwa wiecznie uśmiechnięte promyczki cioci. 

Ale hola, hola, zdania nie zmieniłam - żadnych własnych dzieci!

Co do mojej nogi, no to, cóż… zmumifikowana w gipsie, leży sobie i czasami drapie, to wszystko. 

Oczywiście to, że nie mogę zgiąć kolana, jest dość uciążliwe, ale daję rade i już odliczam dni do zdjęcia gipsu. Jeszcze tylko cztery tygodnie.

Chodzenie o kulach też do łatwych nie należy, ale co mam zrobić? Tuptam i nie narzekam. 

Emilka ogarnęła mi już, dzięki swoim znajomością dobrego lekarza i teraz szukamy rehabilitanta. Mam nadzieję, że trafie na kogoś fajnego i kompetentnego, kto pomoże mi wrócić do pełnej sprawności. 

Tie-BreakOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz